Ciąg dalszy konfliktu wokół instytucji odpowiedzialnej m.in. za ochronę przeciwpowodziową. Prezes Wód Polskich narzeka na współpracę z marszałkiem województwa, od którego przejął zakres obowiązków i majątek.
Od 1 stycznia za zbiorniki wodne, rzeki czy wały przeciwpowodziowe odpowiada Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie. W regionie reprezentuje je Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Lublinie, który część obowiązków przejął od podległego marszałkowi województwa Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych. Wraz nimi do RZGW miał trafić także majątek zarządzany do tej pory przez instytucję samorządową.
– Z tym jest problem – przyznaje wojewoda lubelski Przemysław Czarnek, który w ubiegłym tygodniu gościł prezesa Wód Polskich Przemysława Dacę.
– Na Pomorzu czy w Małopolsce marszałkowie bardzo konstruktywnie i odpowiedzialnie podeszli do przekazywania nam kompetencji i majątku. Z przykrością muszę powiedzieć, że na Lubelszczyźnie sytuacja wygląda najgorzej – dodaje prezes Daca. I twierdzi, że do tej pory podległej mu jednostce formalnie nie przekazano m.in. magazynów czy sprzętu potrzebnego do utrzymania wałów. Dodaje, że problemy dotyczą także udostępnienia chociażby sprzętu biurowego.
– Tutaj jakimś dziwnym trafem marszałek próbuje na nas zarobić. Zamiast skupić się na przekazaniu majątku Skarbu Państwa, zrobił listę kilku tysięcy przedmiotów i za wszystko każe sobie płacić, za samochody, stare meble, komputery i drukarki – wylicza Daca.
Ale Urząd Marszałkowski te informacje zdementował, publikując na swojej stronie internetowej umowy użyczenia magazynów przeciwpowodziowych i protokoły zdawczo-odbiorcze, podpisane pod koniec grudnia ubiegłego roku.
– Jestem zaskoczony tymi uwagami. Temat jest zakończony, ale jeśli są jakieś niedopowiedzenia, możemy usiąść i o tym porozmawiać. Wszystko zostało przekazane zgodnie z harmonogramem – mówi Grzegorz Kapusta, wicemarszałek województwa. I dodaje: – Być może w tej historii chodzi o co innego. Wody Polskie uciekają od wypłaty „trzynastek” dla pracowników, którzy wcześniej pracowali w WZMiUW. My wzięliśmy to na siebie, choć nie musieliśmy. Z tego, co wiem, inne samorządy zrobiły podobnie – twierdzi Kapusta.