Mąż pracownicy Lubelskiej Fundacji Rozwoju pomagał firmom sporządzać wnioski o unijne fundusze. Przedsiębiorcy twierdzą, że nie mają równych szans tam, gdzie biorą górę rodzinne zależności.
– To incydent o charakterze przyjacielskiej przysługi – odpiera zarzuty prezes Andrzej Kidyba.
Dotarliśmy do kilku przedsiębiorców, którzy starali się o fundusze. Otwarcie mówili, że powodzenie wniosku zależy od tego, kto go wypełniał: Najlepiej, jeśli dokumenty przygotuje ktoś, kto ma w fundacji znajomą osobę. Jeden z szefów firmy z Lublina podał nam nazwisko mężczyzny, którego żona od lat pracuje w fundacji. Twierdził, że ten mężczyna zajmuje się wypełnianiem wniosków.
– Procedury oceny i wyboru projektów wykluczają powstanie konfliktu interesów. W ubiegłym roku z tego powodu zwolniłem dwie osoby – mówił najpierw prof. Andrzej Kidyba, prezes LFR. I winą za spory odsetek odrzuconych wniosków obarczał procedury, z którymi firmy sobie nie radzą. – Mieliśmy mnóstwo zewnętrznych kontroli. Nie wykryły żadnych nieprawidłowości. To przedsiębiorcy składają słabe wnioski. Procedury są uciążliwe, ale nie można ich uniknąć.
Potem okazało się jednak, że mąż pracownicy sam przyznał się do „przyjacielskiej” przysługi. – W dwóch przypadkach jako księgowy był poproszony o spojrzenie na biznesplan i komentarz do niego. Robił to nieodpłatnie – mówi Kidyba.
Prezes zażądał od pracowników oświadczeń, czy oni sami lub członkowie ich rodzin pomagali przy wnioskach.
Ale na ocenie wniosków wątpliwości się nie kończą. Fundacja sama stara się o pieniądze europejskie w ramach programu „Promocja Przedsiębiorczości”. Wybrane instytucje pomagają w rozkręceniu własnego interesu. Bank rozbiła jednak LFR. Z 23 złożonych wniosków, Komisja Oceny Projektów zatwierdziła 14. Sześć z nich to projekty własne LFR – przeszły wszystkie złożone przez fundację (w niektórych konkursach była jedynym uczestnikiem).
– Nic nie poradzę, że instytucje nie są zainteresowane składaniem wniosków lub są to wnioski źle napisane – rozkłada ręce Kidyba.
Jednak nie wszędzie wygląda to tak, jak w Lublinie. – My jesteśmy od wdrażania, a nie składania wniosków – mówi Arkadiusz Pintal, wiceprezes Agencji Rozwoju Regionalnego SA w Zielonej Górze. – Chcemy uniknąć podejrzeń, że komisja potraktuje nas łagodniej. A przede wszystkim dajemy pierwszeństwo przedsiębiorcom, którzy nie mieliby z nami żadnych szans. Jeśli jednak okaże się, że pieniądze mogą przepaść, to wtedy złożymy projekty własne.