Dopiero w zeszłym tygodniu Urząd Miasta dostał oficjalny kalendarz ścienny promujący Lublin.
– Kalendarz dotarł do nas 9 lutego – mówi Michał Krawczyk z Kancelarii Prezydenta. Dlaczego tak późno? Ratusz tłumaczy, że tyle trwała produkcja, bo każdy z miesięcy opatrzony jest zdjęciem innej lublinianki.
– Koncepcja była taka, żeby znaleźć kobiety, które osiągnęły sukces w swoich środowiskach, które można pokazać jako wzór do inspiracji – wyjaśnia Krzysztof Łątka, dyrektor Departamentu Rozwoju.
To on jest autorem pomysłu. – Koncepcja pojawiła się pod koniec października. Okazało się, że nie było łatwo znaleźć 12 kobiet, które są aktywne i zgodzą się wystąpić w kalendarzu – tłumaczy Krawczyk.
W sumie magistrat zamówił 500 kalendarzy. Trafiły one do sekretariatów poszczególnych wydziałów magistratu. – W zależności od wydziału było to od 5 do 20 sztuk – informuje Andrzej Wojewódzki, sekretarz miasta. Najwięcej przypadło m.in. sekretariatom prezydenta i jego zastępców, czy też Wydziałowi Kultury. Wśród tych, którzy dostali najmniej jest komórka odpowiedzialna za sprawy BHP.
– Wydziały rozdysponują kalendarze według własnego uznania. Przyjmują różnych interesantów i wiedzą komu warto go dać – stwierdza Łątka.
Czy prestiżowym gościom wypada dawać kalendarz w lutym? – Kalendarz jest atrakcyjny wizualnie, cały czas jest początek roku, nie popadajmy w paranoję. Przecież jest wiele osób, które nie mają jeszcze kalendarza ściennego i nie wszyscy rzucają się przed końcem roku do sklepów, by go kupić – mówi Krawczyk. – Ja osobiście nie potrzebuję kalendarza na następny rok w listopadzie, czy grudniu, tylko na początku następnego roku – dodaje, ale przyznaje, że wolałby aby publikacja była gotowa wcześniej.
Wydawnictwo kosztowało magistrat ponad 22 tys. zł, niecałe 45 zł za egzemplarz. Wszystkie powinny być rozdane do końca lutego.