Targ przy ulicy Ruskiej to jedno z pierwszych miejsc z jakim styka się turysta przyjeżdżający busem do Lublina. Widok jest koszmarny. Brud, puste opakowania i szczury między straganami.
Teren targowiska jest dzierżawiony przez Lubelską Fundację Odnowy Zabytków. W piątek szef fundacji Andrzej Gumienniczek był na urlopie. O brud zapytaliśmy więc szefową targu.
- Nie ma brudu, jest posprzątane - zaklina się Małgorzata Wojewódzka, kierowniczka targowiska. - O porządek dba dwójka ludzi, w trakcie i po zakończenie handlu. Wprawdzie, jak śnieg stopniał, to mieliśmy problem ze śmieciami, ale już sobie z tym poradziliśmy. Sanepid nas sprawdzał w grudniu i nie miał zastrzeżeń - dodaje Wojewódzka.
- A skąd posprzątane. Jak deszcz nie zmyje, to alejki między straganami pokrywa błoto. Rano jak przychodzimy, to szczury czmychają spod nóg - mówi jedna z kobiet handlujących warzywami na targu. A fundacja z targowiska czerpie zyski. Za handlowanie pobiera opłaty. W sumie od 1000 do 1500 złotych dziennie, w zależności od liczby czynnych straganów.
Do tego egzotycznego koktajlu trzeba jeszcze dorzucić złodziei, handlujących wódką i papierosami bez akcyzy.
Straż Miejska twierdzi, że na bieżąco sprawdza targowisko przy Ruskiej. A brudasów i nielegalnie handlujących karze mandatami.
Problem dostrzega Piotr Pietura, kierownik Sekcji Higieny Żywności i Żywienia w Państwowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Lublinie. - Znam sytuację na tym targowisku. Ono jest zbyt małe i brak tam jakiegokolwiek zaplecza. W Lublinie nie ma nowoczesnej hali targowej, jak to jest w innych miastach, np. w Gdyni. Wielokrotnie w tej sprawie interweniowałem w Urzędzie Miejskim. Porządek na targowisku musi być, bo tam handluje się żywnością - mówi Pietura. I obiecuje, że bezzwłocznie wyśle na Ruską kontrolę. •