Podopieczni Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie korzystają z darmowych posiłków w 8 barach na terenie Lublina. Abonamenty obiadowe przyznawane są w zależności od sytuacji rodziny. Podobnie jak talony żywnościowe, które realizowane były w sieci sklepów Aldik.
– Najgorsi są tacy jak ten – starsza pani wskazuje na zarośniętego mężczyznę z laską, który śpi przy stoliku. – Dopóki drzemie to spokój, jak się zbudzi to robi się awanturny. Ale co zrobić, jeść coś trzeba –wzdycha.
– Obiad u nas kosztuje ok. 3,80 zł. Płaci za to MOPR – wyjaśnia Kazimiera Ostrowska, właścicielka baru. – Wydajemy 86 posiłków. Są do wyboru 4 zupy i jedno drugie danie z surówką. Żywią się całe rodziny. Czy wiem, że niektórzy sprzedają talony? Wiem. Ale co ja na to poradzę. Przecież ja nie mogę dorosłych ludzi pilnować.
Jak mówi pani Ostrowska, przychodzą tu podopieczni MOPR zjeść, a także zagrzać się, a nawet zdrzemnąć w cieple. Jeśli są spokojni, pozwala na to.
Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie ogółem wyasygnował w ub. roku ponad 3 mln zł na dożywianie najuboższych.
– Ponad 2 mln wydaliśmy na obiady barowe, blisko 1mln 700 tys. na obiady szkolne – informuje Antoni Rudnik, dyrektor lubelskiego MOPR. – Ośrodek wydaje też talony żywnościowe do realizacji w sklepach sieci Aldik. Na te poszło 300 tys. zł.
Być może oferta zostanie wkrótce poszerzona, bo w Lublinie lada dzień zacznie działać Bank Żywności.
– Naszą rolą będzie pośredniczenie między ofiarodawcami, a tymi instytucjami, które udzielają pomocy – wyjaśnia Marzena Pieńkosz-Sapieha, prezes Zarządu Związku Stowarzyszeń Lubelski Bank Żywności. – Będziemy zbierać żywność od przedsiębiorstw, producentów, sklepów etc. i wydawać ją fundacjom, ośrodkom pomocy, tanim kuchniom itp. Już dostaliśmy od miasta obiekt przy ul. Łabędziej na biuro i magazyn. Jednak wystąpiliśmy o 30 tys. zł na remont, opłatę za lokal i media. We wtorek dyskutowała o tym w Ratuszu komisja ekonomiczno-budżetowa.
– Wniosek na razie przeszedł na komisji – poinformował nas jej przewodniczący Tomasz Białopiotrowicz. – Ale są jeszcze określone procedury.
– Jeśli nie uzyskamy tych pieniędzy i tak będziemy działać w miarę możliwości – stwierdza M. Pieńkosz–Sapieha. – Już przed świętami rozdaliśmy zupy Knorra i jogurty, choć nie musieliśmy ich nawet magazynować. Po prostu, podjęliśmy się pośrednictwa.
– Czy taki bank jest potrzebny? Na pewno – odpowiada A. Rudnik.