Wystarczyło sześć lat, by liczba urzędników marszałka województwa prawie się podwoiła.
Jak urząd tłumaczy tak gwałtowny wzrost zatrudnienia? Przybyło mu zadań, np. związanych z ochroną środowiska. To nie wszystko. Najpierw potrzebni byli pracownicy do zadań związanych z wydawaniem unijnych pieniędzy z budżetu UE na lata 2007-2013. Później – do realizacji projektów własnych urzędu, jak np. „Sieć Szerokopasmowa Polski Wschodniej”.
Większość pieniędzy na opłacenie takich pracowników daje Unia Europejska, a w przypadku Regionalnego Programu Operacyjnego – całą kwotę.
– Część osób jest zatrudnionych na czas trwania projektów. Wiedzą, że ich umowy zostaną rozwiązane – tłumaczy Leszek Burakowski, dyrektor Departamentu Organizacyjno-Prawnego w Urzędzie Marszałkowskim.
Przez sześć lat wyraźnie przybyło stanowisk pomocniczych i obsługi obsadzanych bez konkursów – z 19 na 92. To kierowcy potrzebni przy unijnych projektach oraz sprzątaczki i portierzy w budynkach wynajmowanych przez urząd. Takich pracowników jeszcze przybędzie, kiedy powstanie nowa siedziba Urzędu Marszałkowskiego i Lubelskie Centrum Konferencyjne.
– Wydatki na pensje są szczególnie niebezpieczne, bo są najbardziej sztywne i trudno je później zmniejszyć – mówi radny wojewódzki PiS Artur Soboń, który zapytał marszałka o wielkość zatrudnienia. – Unia płaci część wynagrodzeń, ale jak skończą się projekty, to być może ci ludzie przejdą na etaty w urzędzie. Jak można przeprowadzać zwolnienia w służbie zdrowia czy PKS Wschód, kiedy w samym urzędzie zatrudnienie rośnie? – pyta radny.
– To nieuzasadnione i demagogiczne porównanie. Zatrudnienie w urzędzie jest uzasadnione – odpowiada Burakowski.
W 2013 r. marszałek będzie musiał ciąć wydatki na promocję, kulturę, turystykę i sport – wynika z założeń do nowego budżetu. Urzędnicy nie dostaną podwyżek, okrojone będą premie i nagrody. Ale żadne zwolnienia grupowe nie są przewidziane.