Ważne dowody rzeczowe w sprawie o brutalny napad odnalazły się w magazynach lubelskiego sądu. Kiedy zginęły proces utknął, a sąd przez kilka miesięcy utrzymywał, że powinny być w prokuraturze.
Jesienią przeszukano sądowy magazyn. Nic nie odnaleziono. Sąd zwrócił się zatem do puławskiej prokuratury, żeby przysłała próbki. Twierdził, że nigdy ich nie dostał.
– U nas ich nie ma – zapewniała Barbara du Chateau, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie, gdy w styczniu po raz pierwszy pisaliśmy o sprawie.
Po naszym tekście prokurator okręgowy polecił sprawdzić, co puławska prokuratura zrobiła ze śladami zapachowymi. Okazało się, iż ma potwierdzenie na to, że w 2000 roku wysłała je pocztą do Sądu Okręgowemu w Lublinie. Powinny więc być w jego magazynie. I miała rację. Przy okazji przeprowadzki w sądzie znowu przeszukano magazyn dowodów rzeczowych. Pojemniki ze śladami zapachowymi odnalazły się. Leżały tam pięć lat.
Według sędzi du Chateau, winę za zaginięcie próbek należy rozłożyć po równo. Bo zawiniła zarówno prokuratura, jak i sąd.
– Prokuratura przysłała do nas próbki w pojemnikach z nieaktualnym numerem postępowania, więc pracownik magazynu nie wiedział, do jakiej sprawy je przypisać – tłumaczy. – Odstawił je na półkę z kartką z napisem „Do wyjaśnienia”. Potem o nich zapomniano. Ich pochodzenie powinno być ustalone od razu.
Jak to się stało, że słoików ze śladami zapachowymi nie znaleziono podczas pierwszego przeszukania magazynu? – Bo szukano dowodów z aktualnym numerem sprawy – mówi rzecznik.
Próbki trafią teraz do ponownej analizy.