siążka, którą pan właśnie wydał, to nie tylko tytułowa historia Radia Solidarność, ale w ogóle świdnickiej opozycji. A przy tym historia bezpieki, która deptała panu po piętach.
- Zacznijmy jednak od radia, które narodziło się 29 kwietnia 1983 roku. Byłem pomysłodawcą i założycielem rozgłośni, która szybko stała się chyba najważniejszym centrum informacji w naszym mieście. Zgromadziło wspaniałych ludzi. Ale i tu byli zdrajcy... Radio zakończyło swój żywot 26 sierpnia 1988 roku. Okazało się, że nad jego rozpracowaniem pracowało 350 osób!
• Skąd pan to wie?
- Na przykład z dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej. Także ze swojej teczki, dowiedziałem się, że tylko na mnie donosiło 40 osób! Ich nazwiska ujawniam w tej książce. To funkcjonariusze i tajni współpracownicy SB, ludzie ze Świdnika i z Lublina. Często bardzo mi bliskie osoby. Choćby Henryk Zuń. Wielki zdrajca. Wniknął w struktury Radia Solidarność, żeby pomóc w jego rozpracowaniu.
To właśnie on doprowadził do zamknięcia rozgłośni. Jakież było moje zaskoczenie, gdy wyczytałem, że nas perfidnie zdradził!
• Dlaczego ujawnił pan nazwiska tych ludzi? Nie lepiej było wybaczyć i zapomnieć?
- Wybaczyłem, ale zapomnieć nie mogę. Niech teraz ci ludzie spojrzą mnie i innym w oczy. Niech żyją, wiedząc, że wiemy o ich zdradzie.