Podzielona lubelska Platforma Obywatelska chce się pozbyć swojego przewodniczącego Janusza Palikota – twierdzą niektórzy działacze partii. I mają pierwszy dowód: Palikot został zmuszony do rezygnacji z ubiegania się o urząd prezydenta Lublina.
Że w lubelskiej PO wrze, wiadomo od dawna. Do klasyki konfliktu przeszły kłótnie między zwolennikami Zyty Gilowskiej, niegdyś szefowej lubelskiej PO, a działaczami popierającymi Palikota. Skończyło się na usunięciu z zarządu i z lubelskiej partii Ireneusza Bryzka, który później wypłynął w warszawskiej platformie.
Wydawało się, że zapanował pokój, kiedy ścierające się frakcje wspólnie ustaliły listy wyborcze do lubelskiej Rady Miasta. Ale przedwczoraj ogólnopolski Dziennik opublikował tekst, w którym zarzucił Palikotowi, że już w styczniu opowiadał kolegom partyjnym o teczce, która może wykończyć Gilowską. Dziennikarze powołali się na taśmę, na której ktoś nagrał te słowa. Reakcja Palikota była błyskawiczna – zrezygnował z ubiegania się o fotel prezydenta Lublina zanim gazeta dotarła do kiosków. Palikot jest przekonany, że nagranie to sprawka Dariusza Jedliny lub Ireneusza Bryzka, jego największych przeciwników w organizacji.
– Nie będę tego komentował – odpiera Dariusz Jedlina. Z Ireneuszem Bryzkiem nie udało się nam wczoraj porozmawiać.
Jednak niektórzy członkowie PO uważają, że to osoby o wiele bliższe Palikotowi, przyszykowały „zamach”. Tyle, że chcą go przeprowadzić cudzymi rękami. – Tylko patrzeć, jak władzę w partii przejmie Dariusz Piątek, albo inna blisko z nim związana osoba – przekonują.
Ale Janusz Palikot twierdzi, że nie zamierza rezygnować z kierowania partią. – Następne wybory Zarządu Regionu za trzy lata. Do tego czasu zamierzam prowadzić naszą organizację – zapewnił nas. – I zaangażować się czynnie w kampanię naszego kandydata na prezydenta miasta.