Nikt nie przejmuje się zakazem odpalania petard wydanym przez wojewodę
Do wypadku doszło w czwartek w Bazanowie Starym koło Ryk. Chłopiec odpalił petardę w mieszkaniu. Urwało mu kawałek palca. Policjanci ustalili, gdzie dziecko kupiło petardy. Ekspedientka z miejscowego sklepu spożywczego bez wahania sprzedała Marcinowi 50 fajerwerków. Teraz może spędzić w więzieniu nawet dwa lata.
Koło straganów przy al. Tysiąclecia kręci się grupka chłopców. Najstarszy z nich ma nie więcej niż 10 lat. Na dwóch straganach sprzedawcy odmawiają im sprzedaży fajerwerków. Trzeci handlarz, stojący przy przejściu dla pieszych, nie ma skrupułów. Niebezpieczny towar wędruje do rąk dzieci.
- Panie! Jaka to petarda! To w górę nie leci, tylko sunie po ziemi, wiruje i gwiżdże - broni się tęgi sprzedawca.
• Ale prawo zabrania sprzedaży takich rzeczy nieletnim i nie rozróżnia tego, czy petarda leci w górę, czy nie. Dlaczego łamie pan prawo?
- Przecież ja nic nie sprzedaję - odpowiada handlarz.
Namierzenie straganu, na którym dzieci bez problemu kupują petardy zajęło nam zaledwie 10 minut. A policji? - W ostatnich dniach nie zanotowaliśmy takiego przestępstwa - mówi Tomasz Jachowicz z Komendy Miejskiej Policji w Lublinie.
Lekceważony jest też wydany przez wojewodę zakaz odpalania petard w miejscach publicznych. Obowiązuje on od Wigilii aż do końca stycznia. Wyjątkiem jest 31 grudnia i 1 stycznia. - Myśli pan, że ktoś się tym przejmuje? - irytuje się Wiesława Syguła, mieszkanka lubelskiej dzielnicy Czuby. - Dzieciarnia całymi wieczorami strzela pod oknami bloków. Całkiem bezkarnie.
Kary są, ale na papierze. Za złamanie zakazu grozi grzywna od 20 zł do 5 tys. złotych. - Egzekwowanie tego zakazu należy do służb porządkowych: policji i straży gminnych - wyjaśnia Piotr Kowalczyk, rzecznik wojewody.
Co może wojewoda? Nic. - Nie sprawujemy nadzoru nad pracą policji - stwierdza Kowalczyk.