Geografia wyborcza jest skomplikowana i pewne roszady mogą powodować, że poszczególne dodatkowe mandaty mogą przypaść partii, która w odpowiedni sposób rozegra tę partię szachów – mówi w rozmowie z Dziennikiem Wschodnim dr Wojciech Maguś, politolog i medioznawca z UMCS.
Kampania wyborcza przed zaplanowanymi na 15 października wyborami parlamentarnymi trwa w najlepsze. Pod koniec ubiegłego tygodnia poznaliśmy liderów list Prawa i Sprawiedliwości. Jeszcze niedawno politycy opozycji mówili, że data wyborów zostanie ogłoszona w ostatniej chwili i wyznaczona na pierwszy możliwy termin, żeby właśnie opozycji dać mniej czasu na kampanię. Tymczasem to właśnie PiS zaczyna ją ostatni, bo pozostałe ugrupowania zdążyły już ogłosić pełne listy. To zastanawiające?
– Wydaje mi się, że nie. Późne ogłoszenie list mogło być podyktowane dwiema głównymi przesłankami. Pierwsza z nich to konieczność zmobilizowania obecnych parlamentarzystów do właściwego głosowania podczas ostatniego posiedzenia Sejmu obecnej kadencji. Część z nich mogłaby otrzymać niekorzystne dla siebie miejsca, lub w ogóle nie znaleźć się na listach, co mogłoby doprowadzić do głosowania w sposób problematyczny dla partii.
Chodziło o swego rodzaju bat na ewentualnych niepokornych posłów?
– Nie chciałbym używać tego słowa. Nazwałbym to raczej trzymaniem w ryzach tych, którzy mogliby być niezadowoleni z decyzji partyjnej centrali.
A ta druga przesłanka?
– Mogło chodzić o to, że PiS starało się przyjrzeć, w jakich uwarunkowaniach kampanijnych przyjdzie mu mierzyć się z konkurentami i tak ustawić listy, żeby uzyskać jak najbardziej optymalny wynik. Geografia wyborcza jest skomplikowana i pewne roszady mogą powodować, że poszczególne dodatkowe mandaty mogą przypaść partii, która w odpowiedni sposób rozegra tę partię szachów.
Jeśli chodzi o nasze województwo, to w lubelskim okręgu wyborczym numer 6 zaskoczenia nie ma, bo nazwisko ministra edukacji i nauki w kontekście pierwszego miejsca było wymieniane od dawna. Niespodzianką jest natomiast „jedynka” w obejmującym Chełm, Zamość i Białą Podlaską okręgu nr 7 dla ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Kamińskiego. Prezes Jarosław Kaczyński tłumaczył to tym, że jest to okręg przygraniczny i w obecnej sytuacji geopolitycznej obecność tu szefa jednego z resortów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo Polaków jest właściwa. To jest uzasadnienie, które elektorat tej partii będzie w stanie przyjąć dostając na liście kandydata „z zewnątrz”?
– Wydaje się, że okręg chełmsko-zamojski nie ma szczęścia do kandydatów z PiS. Cztery lata temu startował stąd Jacek Sasin. Teraz mamy tu innego ministra, który w kilku poprzednich wyborach był ważnym punktem warszawskiej listy. Na pewno wystawienie ministra Kamińskiego spowodowało także wewnętrzne napięcia. Być może właśnie dlatego prezes Kaczyński podczas prezentacji „jedynek” tylko w tym przypadku wytłumaczył tę decyzję, mówiąc właśnie o względach bezpieczeństwa. Ale jestem skłonny stwierdzić, że to wytłumaczenie powstało tylko i wyłącznie na użytek publiczny, a ta decyzja była podyktowana innymi względami.
W kuluarach mówi się, że po prostu w centrali uznano, że w tym okręgu nie ma silnego i wyrazistego lidera...
– Jest to możliwe. Pamiętajmy, że jeszcze kilka dni temu mówiło się o starcie z tego okręgu ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Szef MSWiA może nie jest postacią aż tak wyrazistą, która może zagwarantować doskonały wynik, ale w tej części naszego województwa jakikolwiek kandydat startujący z pierwszego miejsca listy PiS uzyska satysfakcjonujący wynik.
Na wysokich miejscach na listach PiS pojawiła się „świeża krew”. Dobre pozycje otrzymali m.in. szef gabinetu politycznego Michał Moskal, radna wojewódzka Magdalena Filipek-Sobczak czy będący doradcą ministra Sasina Ryszard Madziar. Czy możemy się spodziewać, że po wyborach dojdzie do sporych zmian personalnych w gronie lubelskich posłów tej partii?
– Pewne miejsca na listach zwiększają szanse na dobry wynik, ale go nie gwarantują. Tu przypomina mi się sytuacja z 2011 roku, gdy nieżyjący już prof. Waldemar Paruch, który miał mocną pozycję wewnątrz partii, wystartował z drugiego miejsca w okręgu podkarpackim i nie zdobył mandatu. Ale na pewno umiejscowienie nowych, niezużytych wizerunkowo polityków na dobrych pozycjach daje im większą szansę na odpowiedni rezultat. Pojawiają się głosy, że sumaryczny wynik PiS względem wyborów w 2019 roku może być niższy nawet o kilkadziesiąt mandatów. Dlatego ułożenie list może być decydujące. Ci, którzy otrzymają miejsca „biorące”, mogą być pewni ostatecznego sukcesu.
Pozostałe partie już wcześniej ogłosiły swoje listy. Jeśli chodzi o województwo lubelskie, możemy mówić o jakiś zaskoczeniach?
– W moim odczuciu te decyzje były przewidywalne. Dotychczasowe układanki polityczne prowadziły do takiego kształtu list. W związku z rozkładem sił, w jakim do wyborów przystąpią partie opozycyjne, „jedynki” i czołowe miejsca na listach nie spowodowały większych zaskoczeń. Owszem, pojawiają się głosy o wewnętrznych tarciach i deklaracje rezygnacji ze startu osób, które były niezadowolone z przyznanych im miejsc, ale to jest rzecz normalna w każdej kampanii. Zawsze pojawiają się osoby, które miały większe oczekiwania i dają wyraz temu niezadowoleniu.
Największe formacje opozycyjne postawiły na sprawdzone nazwiska. W Lublinie listę Koalicji Obywatelskiej otworzą aktualni posłowie: Marta Wcisło i Michał Krawczyk. Trzecia Droga postawiła na posłankę Polski 2050 Joannę Muchę i europosła Polskiego Stronnictwa Ludowego Krzysztofa Hetmana, który w razie dostania się do Sejmu będzie musiał zrezygnować z intratnej posady w Parlamencie Europejskim. Szykuje nam się ciekawy pojedynek?
– Jest to bardzo możliwe. Musimy pamiętać, że cztery lata temu Joanna Mucha startowała z list Koalicji Obywatelskiej i uzyskała bardzo dobry wynik. Teraz w rywalizacji o głosy opozycyjnego elektoratu, będziemy mieli starcie dwóch „jedynek” płci żeńskiej. Choć posłanka Mucha startuje z listy partii mającej mniejsze poparcie sondażowe, nie jest skazana na wyraźną porażkę. Zakotwiczenie w świadomości wyborców i dotychczasowe starty w wyborach pozwoliły jej zbudować pewną rozpoznawalność. Ale także posłanka Wcisło zdążyła ją zbudować bezkompromisowością w debatach z politykami PiS i starciach z dziennikarzami telewizji publicznej, którzy często bezpardonowo ją atakowali.
Do wyborów zostało półtora miesiąca. Czego możemy się spodziewać po tym decydującym etapie kampanii wyborczej?
– Na pewno politycy będą starali się nas przekonać do tego, że mają bogatą ofertę programową. Na początku września przewidziane są konwencje programowe Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej i pojawią się pewne dodatkowe punkty, które będą miały nas zachęcić do głosowania na konkretny obóz polityczny. Jednak obu partiom zależy na tym, żeby spór polityczny skupiał się nie tyle na konkretach, co na opowiedzeniu się przeciwko Platformie albo PiS, w zależności od tego, do kogo jest bliżej poszczególnym wyborcom.
Dwie największe siły polityczne zyskują na pogłębianiu polaryzacji. Z pewnością możemy spodziewać się zaostrzenia języka debaty publicznej i coraz częstszych ataków ze strony polityków. Moim zdaniem pewnym znakiem zapytania pozostaje to, w jaki sposób będzie działać sejmowa komisja do spraw zbadania wpływów Rosji na bezpieczeństwo wewnętrzne Polski w latach 2007-2022. Jej skład poznaliśmy w środę, choć wcześniej mówiono, że PiS wycofa się z tego pomysłu. To może być okazja do postawienia konkurentów politycznych obecnego obozu władzy w niekorzystnym świetle.
Myślę, że nadal będziemy mieć do czynienia z różnego rodzaju „rozdawnictwem”, co już widzieliśmy chociażby na przykładzie zmiany programu 500 plus w 800 plus czy organizacji eventów kampanijnych finansowanych z budżetu państwa, co pozwala obchodzić ograniczenia związane wydatkami na kampanię.
Nie mam wątpliwości, że w ostatnich tygodniach kampania się zaostrzy, co z pewnością nie będzie akceptowane przez dużą grupę społeczną. Już teraz widzimy to po rosnącej liczbie osób, które deklarują absencję wyborczą.