Po pijanemu uciekał przed policją wioząc dwójkę małych dzieci. Okazało się, że 38-latek prawo jazdy stracił już 7 lat temu.
We wtorkowe popołudnie łukowscy dzielnicowi patrolujący teren gminy Łuków dowiedzieli się, że ulicami w Dąbiu jeździ ciemny samochód marki Volkswagen Passat, którego kierujący może być pod wpływem alkoholu. Po kilkunastu minutach policjanci zauważyli wyjeżdżający z posesji pojazd. Kierowca nie reagował na sygnały świetlne i dźwiękowe nakazujące mu zatrzymanie się i kontynuował jazdę. Mundurowi zauważyli, że w volkswagenie oprócz kierowcy jest dwójka dzieci.
Gdy przejeżdżający przez przejazd kolejowy volkswagen zmniejszył swoją prędkość jeden z mundurowych „wyskoczył” z radiowozu. Policjant dobiegł do jadącego auta, otworzył drzwi od strony kierowcy i stojąc na progu jadącego samochodu chciał wyłączyć silnik auta kluczykiem. Jednak kierowca przyśpieszył, a funkcjonariusz zeskoczył na pobocze.
Volkswagen jechał polnymi drogami z bardzo dużą prędkością. Poruszał się w stronę lasu. Policjanci, którzy pojechali w tym samym kierunku, po kilku minutach zauważyli stojące między drzewami auto.
Kilkaset metrów dalej mundurowi zauważyli idącego mężczyznę, którego widzieli wcześniej w pojeździe. 38-letni mieszkaniec Warszawy na rękach niósł swoją dwuletnią córeczkę, obok szedł jego 8-letni syn. Mężczyzna tłumaczył policjantom, że nie zatrzymał się do kontroli drogowej i uciekał przed policyjnym radiowozem, bo obawiał się konsekwencji za to, że jechał autem bez prawa jazdy.
Mężczyzna tłumaczył mundurowym, że 7 lat temu stracił uprawnienia za jazdę w stanie nietrzeźwości. Policjanci wyczuli od 38-latka woń alkoholu. Po badaniu okazało się, że miał on ponad 2,5 promila w organizmie. Został zatrzymany, a dzieci trafiły pod opiekę matki.
W środę podejrzany usłyszał zarzuty. Może mu grozić do 5 lat więzienia, wysoka grzywna oraz nawet 15-letni zakaz prowadzenia pojazdów. Dodatkowo o wtorkowym zdarzeniu policjanci powiadomią Sąd Rodzinny w Warszawie.