d Film Sylwestra Latkowskiego "Blokersi” pokazywał kulturę hip hopu, grafficiarzy, break danceowców. W sumie świat dość urozmaicony. Jednak obraz definiujący tytułowe pojęcie niewiele ma wspólnego z nastolatkami lubelskich blokowisk. Świat nastoletnich, niezamożnych, mieszkańców lubelskich bloków jest nudny do bólu.
Misiek odrywa się od grupki rozłożonej wokół ławki i kocim krokiem podchodzi do matki. Przy każdym kroku ramiona odchylają mu się od pionu o kilka centymetrów na lewo i prawo. Kaptur bluzy zsuwa się z ogolonej na jeża głowy, a obszerne spodnie zdają się utrzymywać na nim wbrew prawom fizyki.
- Cześć mamo - mruczy niewyraźnie z bezpiecznej odległości, bo koledzy patrzą i pewnie
wyśmialiby jakiekolwiek oznaki czułości.
Matka wita go bez zbędnych czułości i każde wraca do swoich zajęć. Misiek do kolegów, a ona do zarabiania na życie. Jakoś musi utrzymać syna kończącego podstawówkę i matkę z głodową emeryturą. Szczęśliwie udało się jej uwolnić od ojca Miśka, który od paru lat całą życiową energię zużywa na zdobywanie i pochłanianie alkoholu. Nawet nie starała się o alimenty, bo, jak mówi, upokorzenia w urzędach nie są warte tych paru złotych.
- Mój syn jest blokersem
- mówi melancholijnie, patrząc na kołyszące się na jego plecach logo firmy produkującej modne dresy. Chociaż tyle może mu zapewnić: ciuchy pozwalające wtopić się grupę rówieśników. Czasami uda jej się zdobyć coś z posezonowej przeceny, czasami kupuje "prawie nówki” z drugiej ręki. Bo wśród kolegów Miśka liczą się markowe ciuchy, jakie noszą bohaterowie telewizyjnych reklam bogatego świata. Stopnie na świadectwie nie są zbyt ważne. Tu rodzice nie obiecują za nie fajnych wakacji.
- Ale przecież mieszkanie w biednej dzielnicy i marna szkoła nie określają całego życia? Przecież nawet stąd można wyjść na ludzi, prawda? - pyta mama Miśka, jakby nie do końca wierząc własnej nadziei. Patrzy na bloki wokół i wylicza: tu mieszkał facet, który teraz wykłada na uczelni, a chłopak z tamtego bloku ma własną firmę. Ona sama też radzi sobie w życiu, mimo że
wyrosła z tej biedy.
Zaraz poprawia się, stwierdzając, że dwadzieścia lat temu było to jednak robotnicze osiedle. Teraz to osiedle bezrobotnych, rencistów i emerytów.
- Prawie jak z tej modnej książki Masłowskiej, a ona sama też mieszka w takim miejscu i przecież zdała na studia - mówi mama Miśka, ale chyba nie bardzo wierzy, że uda jej się syna skierować na podobną drogę. Byle by nie zaczął chlać, ćpać i kraść - to już będzie dobrze. Pójdzie do rejonowego gimnazjum, dalej do jakiejś szkoły dającej zawód. A potem się zobaczy. Byle by tylko nie wpadł w towarzystwo osiedlowych chuliganów.
Chociaż pojęcie chuliganerii ma tu inny wymiar. Bo przecież nie można nazwać chuliganem wyrośniętej rówieśniczki Miśka, która ostatnio pobiła kolegów. Widać im się należało za głupie zaczepki. Gdyby była prawdziwym chuliganem, napuściłaby na nich swoich braci, osiłków siejących postrach na osiedlu. To znaczy - oni również nie są chuliganami, tyle że, w przeciwieństwie do cherlawych kumpli z sąsiedztwa, mają wytrenowane w siłowni masywne karki i szerokie bary. Ale żadnych przygód z policją nigdy nie mieli. A dla sąsiadów są uprzejmi.
Tak uprzejmi, jak tylko potrafią.
- Idzie się w miasto, spotka się kogoś i od razu jest zabawa na masę. To nas rajcuje - wyjaśniają starając się ukryć ton lekkiego politowania w głosie i unikać wulgarnych słów, jakby chcieli nie przynieść wstydu sąsiadce
• A co jeszcze sprawia wam przyjemność?
- No, filmy się ogląda, na dyskoteki się chodzi, piwa można się napić. Bez alkoholu nie ma rozrywki.
• Na pewno jest jeszcze coś oprócz alkoholu...
- Dziewczyny są - podpowiada kolejny, z dosiadających się do grupki na skwerku, a raczej wąskim pasie zieleni między blokami. Pozostali śmieją się rubasznie, ale bez przesady. W końcu obowiązuje jakaś kultura wobec sąsiadki, odwiedzającej raz na tydzień stare śmieci. Sugerują jednak, że w podrywaniu
piwo odgrywa pewną rolę.
Wszystko zależy od towarzystwa, w jakim się człowiek znajdzie, a tu się popija piwko już w wieku gimnazjalnym. Najpierw ukradkiem, a potem coraz bardziej na widoku. Bo co można robić innego, oprócz gapienia się w telewizor? Można grać w gry komputerowe, ale nie każdy ma komputer. A coś trzeba zrobić z tym wakacyjnym czasem. Każdy z nich ma typowe marzenia przeciętnego człowieka: chce mieć rodzinę, sukcesy, szczęście i pieniądze.
Ci z lepszych dzielnic mówią o nich "dresy”. I nie chodzi tu o stan odzieży, ale o stan świadomości. Jakiś czas temu pojawiło się nowe określenie: blokers. Czyli ktoś, kto mieszka na osiedlu, na którym są wysokie bloki. Większość czasu spędza na klatce schodowej lub na ławce wraz z kolegami. Słucha hip-hopu, bo ta muzyka opowiada o jego życiu i problemach. Co nie znaczy, że inny koleś, słuchający innej muzyki, nie jest blokersem.
Nie jadą na kolonie - bo rodzice są na to za biedni (ale za bogaci, aby wyjazd sfinansowała pomoc społeczna).
Nie jadą do rodziny na wsi - bo są kolejnym pokoleniem mieszkającym w blokach.
Nie jeżdżą na rowerach i rolkach - bo szkoda na to kasy.
Nie chodzą na półkolonie w domu kultury - bo to dla dzieciaków.
Nudzą się.