Bohater – tak najczęściej nazywają go internauci. – Jesteśmy z pana dumni – podkreślają mieszkańcy Przemyśla. O dzielnym strażaku Danielu Dryniaku mówi dziś cała Polska.
Nie usłyszał, gdy pękał lód
Jest wtorek, południe. 63-letni Adam Smuk z Przemyśla wycina otwór w lodzie na rzece San na wysokości osiedla Kmiecie. Jest zapalonym wędkarzem od 50 lat. Zimą zwykle wybiera właśnie Kmiecie. Od wiosny do jesieni łowi w Sanie w pobliskim Hurku. – Nie chodzę po ryby, a na ryby – mówi żartobliwie. – Relaksuję się, ot, moczę kij.
Wędkarz wpatruje się otwór jak zaklęty. Nie interesuje go, co dzieje się wokół. Nie słyszy trzasku pękającej kry... Gdy pęka lodowa tafla, Smuk jest około 3 metrów od brzegu. Zaczyna dryfować z silnym prądem rzeki. Ponieważ lodowa tratwa kruszy się, przeskakuje na kolejne kawałki lodu. Widzą to spacerujący deptakiem przechodnie. Nie wszyscy zdają sobie sprawę z grozy sytuacji. Niektórzy myślą, że jakiś wygłup, żart.
Za dużo kry
– Człowiek płynie na krze – około godziny 14 odzywa się alarmowy telefon strażaków. Oficer dyżurny przyjmuje jeszcze kilka podobnych zgłoszeń. Do akcji ruszają pierwsi ratownicy. Wśród nich starszy kapitan Daniel Dryniak. Właśnie on kieruje wyjątkowo trudnymi działaniami. W takich sytuacjach, aby dotrzeć do poszkodowanego, zwykle korzysta się z drabiny albo lodowych sań. Niestety, w tej konkretnej sytuacji nie wchodzi to w grę.
– Było za dużo płynącej kry – tłumaczy komendant Tadeusz Kudyba. – Nie dało się też skorzystać z łodzi bądź pontonu.
Dryniak sam spróbuje dotrzeć do wędkarza. Błyskawicznie ubiera specjalny kombinezon i szelki. Gdy kra z Adamem Smukiem znajduje się między mostem im. Orląt Przemyskich, a mostem kolejowym, nie waha się ani przez chwilę. Rusza w lodowaty nurt. Asekurowany na linie przez kolegów, dosłownie biegnie po wodzie. Ratownik doskakuje do Smuka, obejmuje go. Chroni przed upadkiem do lodowatej wody. Przy takiej temperaturze mogłoby dojść do szybkiego wychłodzenia organizmu, czyli hipotermii.
Wspólnie płyną na lodowej tratwie, ale czasu jest coraz mniej. Zbliżają się do charakterystycznego zwężenia koryta Sanu. Kry piętrzą się... Tracą równowagę. Wpadają do rzeki. Pozostali ratownicy z całych sił ciągną linę. Trwa dramatyczna walka. Jeszcze parę metrów i zanurzeni w lodowatej kipieli mężczyźni dobijają do brzegu.
Ratownik
Wędkarz wstaje o własnych siłach. Choć przemoczony i przestraszony, wychodzi z opresji bez większych obrażeń. Jego wybawiciel ma bladą twarz. Leży bezładnie otoczony przez pozostałych uczestników akcji. – Dawać nosze – ponaglają ratownicy. – Szybko, szybko!
Kilkadziesiąt minut później Dryniak trafia na stół operacyjny. Rozpoznanie: pęknięta wątroba. Następstwo uderzenia przez lodową bryłę. – Zapewne czuł wtedy przeraźliwy ból, ale do końca troszczył się o tamtego człowieka nie bacząc na siebie – koledzy strażaka nie kryją podziwu. – Bohater!
W Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Przemyślu Daniel Dryniak pracuje od 2001 roku. Jest jej rzecznikiem prasowym, a także zastępcą dowódcy jednostki ratowniczo-gaśniczej. Bez reszty oddany służbie. Lubiany. – Wzorowy ratownik – podkreśla jego przełożony, brygadier Kudyba.
Dryniak to pasjonat sportu. Gra w piłkę, jeździ na nartach, ale ponad wszystko uwielbia nurkować. Ma uprawnienia instruktora, a od niedawna jest także koordynatorem wojewódzkim w zakresie ratownictwa wodno-nurkowego. Kilkanaście dni temu wrócił z obozu nad Soliną w Bieszczadach, gdzie prowadził szkolenie z zakresu nurkowania w warunkach zimowych.
Wdzięczność
– Profesjonalista w każdym calu – podkreśla przyjaciel Dryniaka, również płetwonurek, starszy sekcyjny Tomasz Śpiewak. – Życzliwy, towarzyski. Bardzo dobry kolega w służbie i poza nią. Zawsze opanowany, odważny, gotowy stawić czoło największym trudnościom.
Adam Smuk był już w szpitalu. Zaniósł kwiaty, ale nie pozwolono mu wejść na oddział. Jeszcze nie teraz. Musi poczekać, aż stan strażaka wyraźnie się poprawi. – Pozostanę mu wdzięczny do końca życia – zapewnia 63-latek. – Narażał się dla mnie i płaci za to wysoką cenę.