Z babą nie jadę! - mimo chłodu i późnej pory starszy jegomość wolał czekać na przystanku na następny trolejbus. Wszystko przez Alinę Szydłowską, która kierowała trajtkiem linii 156
Stalowe nerwy
Zanim trolejbus wyjedzie w miasto, musi go przygotować. Dziewczyna sama sprawdza powietrze w oponach i olej w sprężarce. Sama podłącza go do sieci i ustawia kasowniki. Niestraszne jej korki uliczne, zmienna pogoda i tłumy, często marudnych pasażerów. - Bułka z masłem! - rzuca. Nic dziwnego, że stalowe nerwy to podstawa w tym zawodzie.
Rodzinna tradycja
Alina Szydłowska jest najmłodszą kobietą kierowcą w lubelskim MPK. Ma 24 lata, wykształcenie średnie zawodowe i tytuł technika cukiernika. Zanim siadła za kółko, pracowała jako kucharka, ale to nie było to. Do zmiany zawodu namawiali ją rodzice, którzy... od ponad 20 lat pracują w MPK. Byli pewni, że córka świetnie sobie poradzi.
Pasażerowie często podchodzą do niej z zaciekawieniem. - Czasem widzę, że ktoś się zastanawia, czy jechać ze mną czy nie. Chwilę się waha, dziwnie na mnie patrzy, ale w końcu się decyduje i wsiada.
Nie chcę emerytury
Ale były też sytuacje mrożące krew w żyłach. Wiele lat temu na przystanku, na którym stał jej trolejbus, doszło do bójki między żołnierzami a studentami. Kilku z nich wpadło do pojazdu. Było ciemno, dookoła żywej duszy. - Czułam się zagrożona. Tłukło się wtedy chyba ze dwudziestu chłopa. Żeby ratować skórę wrzasnęłam: "Chłopaki, policja jedzie!”. Udało się.
W tym roku pani Bożena odchodzi na emeryturę. I wcale się nie cieszy, bo jeszcze by pojeździła.
Monika Fajge-Sołtan
Rozmowa z Agnieszką Rosińską, kierowcą busa
- Mój tata był kierowcą w PKS-ie. Mnie ciągnęło do dużych wozów. Po studiach, jestem inżynierem technologii chemicznej, nie szukałam pracy w swoim zawodzie. Chciałam jeździć busem. I dopięłam swego.
• Co na to mężczyźni?
- Koledzy początkowo przyglądali się z niedowierzaniem, czy dam radę. Do tej pory są tacy, co twierdzą, że kobiety nadają się jedynie do garów. Im bardziej mi dokuczają, tym bardziej ja się staram.
• O której zaczyna się praca?
- Wstaję o 6.15. Rozgrzewam samochód i w drogę. O ósmej pierwszy kurs do Lublina. Tu jem śniadanie, a potem z powrotem do Nałęczowa. W sumie 12 kursów, czyli prawie 400 kilometrów dziennie.
• To chyba trochę nudne?
- Skądże! Spotykam nowych ludzi, rozmawiamy i z każdym wspólnym kursem jesteśmy jak rodzina. Mój busik to taki "wesoły autobus”, jak to mówią stali pasażerowie. Pewnego razu wsiada małżeństwo. Nie kupują biletów. Myślę, że może na trasie kupią. Zbliża się czas odjazdu. Odpalam silnik, a oni tacy zdziwieni, że to ja jestem kierowcą. Pamiętam też spotkanie z policją. Jechałam przez Motycz, na przejeździe mijał mnie radiowóz. Za moment zawrócili i zatrzymali mnie do kontroli. Okazało się, że założyli się o to, czy mam wszystkie papiery w porządku. Sprawdzili wszystko i nie mieli do czego się przyczepić. Pasażerowie mieli ubaw. Teraz nie umiałabym siedzieć np. cały dzień za biurkiem. Ta praca to jest to. Lubię jak coś się dzieje, lubię podróżować.
• Jest czas na życie prywatne?
- Mam wolne niedziele, a w razie potrzeby mogę wziąć urlop. Czas na założenie rodziny przyjdzie potem, bo teraz jestem na etapie robienia kat. "C”, czyli uprawnień na ciężarówkę, a jak dobrze pójdzie to i jeszcze kat. "E”; na naczepy. Lubię duże samochody.
Bogumiła Wartacz