Rola Hansa Klossa przyniosła mu sławę, która trwa do dziś. Ale najpierw był bożyszczem kobiet w Lublinie. Jego role w Teatrze Osterwy kończyły się brawami i histerią nastolatek. Dziś ma dom na Mazurach, który sam zbudował. I dalej łamie kobiece serca
- A dlaczego nie ma być wiarygodne? Mój bohater mieszka w Niemczech. Tamtejsze kobiety pewnie mu nie odpowiadają, bo koniecznie chciałby związać się z Polką. A nie ma za dużo czasu na własne poszukiwania.
• Po latach znowu gra pan większą rolę?
- Nie jest to aż tak duża rola. Moja postać przewija się przez trzy odcinki. Biorę udział w jednym z wielu wątków tego serialu.
• Był pan bożyszczem kobiet i na pewno nie musiałby korzystać z pośrednictwa biura matrymonialnego. Dziś ma pan dorastającą wnuczkę. Jaka jest jej reakcja na pańskie filmowe kreacje sprzed lat? Czy mówi: "Dziadku, chciałabym poznać takiego faceta, jak ten na ekranie”?
- No cóż, młodzież ma dziś swoich idoli. Dziadek to jest dziadek. Chyba bardziej syn się emocjonował moimi rolami niż wnuki, bo mam wnuczkę i wnuka. Oboje oczywiście interesują się na bieżąco tym, co dziadek wyczynia. Ale myślę, że zainteresowanie ze strony syna było większe. Młodzież ma obecnie ogromny wybór seriali i idoli. Nie muszą się zwracać ku temu, co działo się czterdzieści lat temu.
• Podobno sam wybudował pan drewniany dom na Mazurach?
- Z nudów... Nie, żartuję. Ja się nie nudzę. Lubię po prostu takie dłubanie, majsterkowanie.
• A czy w czasie tej budowy nie nękała pana frustrująca myśl, że gdyby przed laty był inny system prawny, to za same lusterka z wizerunkiem Klossa mógłby pan mieć pałacyk na Mazurach?
- Tak, tylko ja obudziłem się za późno z tą myślą. A z kolei te lusterka pojawiły się za wcześnie. Jak pan zauważył, w innym systemie prawnym. Dzisiaj mógłbym żądać. Pamiętam, że kiedyś przyszedł do teatru pewien pan, który prosił mnie o zgodę na produkcję koszulek z Klossem. To były jakieś koszmarne obrazki. Nie zgodziłem się. A te lusterka były produkowane bez mojej zgody. Zresztą nie tylko lusterka - były zdjęcia, grające pocztówki z moją piosenką. To wszystko sprzedawano w milionach egzemplarzy.
• Kończąc temat wiadomego serialu... Czy chciałby pan obejrzeć jego pokolorowaną wersję?
- To mogłoby być ciekawe. Dzisiaj to nie jest żaden problem techniczny. Potrzebne byłyby tylko pieniądze, żeby zrobić kolor. Chętnie bym to zobaczył w kolorze.
• Przy okazji publikacji na temat słynnej powieści "Kod Leonarda da Vinci” zaczęto przypominać, że Polak, zwany Panem Samochodzikiem, już dawno odkrywał tajemnice templariuszy.
- No tak, "Pan Samochodzik i templariusze” powstał trzydzieści pięć lat temu. Muszę panu z satysfakcją powiedzieć, że zagrałem w dwóch serialach, które oparły się działaniu czasu, bo wciąż budzą zainteresowanie. Pierwszy, wiadomo jaki, ale już mieliśmy o nim nie mówić. "Pana Samochodzika...” wspominam bardzo dobrze. Żałuję, że ten serial miał tylko sześć odcinków. Były inne filmy z tym samym bohaterem, ale, niestety, już beze mnie.
• Może pan zdradzić fanom motoryzacji, co to było za auto, którym jeździł pan w tym serialu?
- To był volkswagen amfibia, wypożyczony od prywatnego właściciela. Mieliśmy zresztą z tym pojazdem różne przygody. Jedna była groźna, bo samochód ze mną i trzema chłopcami zaczął tonąć w jeziorze. Ale to był stary grat... Co prawda silnik miał znakomity, ale karoseria była z 1941 roku, a serial kręciliśmy w latach 70.
• Rozmawiamy późnym wieczorem na planie serialu. Przed panem jeszcze zdjęcia do kolejnych scen. Chce się panu jeszcze tak ciężko pracować?
- To cała frajda, że człowiek czuje się jeszcze potrzebny. Przecież nie jestem młodzikiem. Skończyłem 75 lat. Jak otrzymuję propozycję pracy, to ją z radością przyjmuję, bo to znaczy, że jeszcze mogę się do czegoś przydać.
Stanisław Mikulski
Powszechnym, Teatrze Ludowym, a następnie w Teatrze Polskim.
Jego największą rolą filmową była postać oficera niemieckiego Hansa Klossa w filmie "Stawka większa niż życie”. Za tę kreację został wielokrotnie nagrodzony.