Wcześniej pracował w lombardzie. Sprzedawał nagrobki i wózki dziecięce. Dziś "leczy” ludzi. Pacjentów przyjmuje w obskurnej piwnicy siedziby NSZZ "Solidarność”. Mimo że piętro wyżej ma piękny salon sukien ślubnych
- Wiele osób zawdzięcza mi życie i zdrowie - mówi Waldemar Superson. - Każdy człowiek jest wyposażony w umiejętność uzdrawiania drugiego człowieka. To jest przełomowe odkrycie w dziejach ludzkości.
W tym celu zwołał konferencję prasową. Przyprowadził na nią kilkunastu pacjentów. Na stole położył Biblię i kukiełkę przypominającą wyglądem laleczkę wudu. - Moja metoda leczenia jest prosta - zapewnia. - Przykładam ręce, tłumaczę, a choroby ustępują. Pani Alicji wytłumaczyłem potrzebę tolerancji dla małżonka i po kilku godzinach ustąpiła kontuzja kręgosłupa. Zacznijcie leczyć się sami i nie oglądajcie się na medyków.
Sekta pana Waldka
Oburzeni pacjenci zaczęli stawać o obronie uzdrowiciela i pokazywać wyniki badań. - Moja żona dzięki niemu chodzi. A jej wyniki poprawiły się - krzyczy Czesław Golianek. Chora na raka Alicja Golianek odstawiła nawet leki, które przepisał jej lekarz. - Pan Waldek (tak nazywają go pacjenci) nie zabronił - tłumaczy pani Alicja.
- On przez Boga ma takie ręce - krzyczy głośno staruszka, która później okazuje się matką uzdrowiciela, Reginą Superson. - Wystarczy wierzyć, a choroby ustępują. Pan Waldek jest cudotwórcą - wtóruje jej Czesława Chęć.
Superson nieskromnie kiwa głową. - Jestem w stanie wyleczyć z każdej choroby. Z raka też - twierdzi. - Mogę to zagwarantować na piśmie. Wypraszam ozdrowienie u Boga.
- Medycyny i lekarzy nikt nie zastąpi - odpowiada Drygałowa.
Co na to konkurencja?
Dodaje, że bioenergoterapeuta powinien być zrzeszony w cechu. To oznacza, że ma uprawnienia państwowe do wykonywania zawodu. A Supersona nie ma na liście członków Krajowego Cechu Radiestetów i Bioenergoterapeutów.
- Nie ma państwowych uprawnień - potwierdza Zbigniew Gembal, przewodniczący Stowarzyszenia Bioenergoterapeutów i Radiestetów Ziemi Lubelskiej; przewodniczący Komisji Egzaminacyjnej przy Izbie Rzemieślniczej w Lublinie. - Ja nic o tym nie wiem, a wszystkie egzaminy odbywają się w mojej obecności. Nie jest też członkiem stowarzyszenia, jak większość bioenergoterapeutów.
Grzechy przeszłości
Pytam go o firmę, którą przepisał na babkę żony. Podobno, kiedy zmarła, Superson odmówił przyjęcia spadku, a jego wierzyciele zostali z niczym. - To nieprawda - zapewnia. - Przedsiębiorstwo prowadziła była żona. Nie podobała mi się jej działalność. Dlatego jest już byłą żoną, bo miała wiele wad.
Czy pożyczał pieniądze od ludzi? - Pożyczałem, ale oddawałem w miarę możliwości. Przed nikim nie uciekałem. Ludzie z zazdrości tak mówią - broni się. Kiedy pytam go, czy uzdrawianie to jego jedyna działalność, jest wyraźnie zmieszany. Z wahaniem potwierdza. - I jedyne źródło utrzymania? - pytam dalej. - Nie - mówi po chwili wahania. Okazuje się, że wcześniej kłamał. Ma salon sukien ślubnych na ul. Królewskiej. Dziwię się. Ma piękny salon, a pacjentów przyjmuje w obskurnej piwnicy. - Leczenie nie wymaga luksusów - wyjaśnia Superson.
Miejsce cudów
Gabinet mieści się w piwnicy siedziby NSZZ "Solidarność”. Miejsce "cudów” wygląda dużo gorzej niż zaniedbana piwnica w bloku. Brudna klitka, pozastawiana gratami. Od razu rzuca się w oczy obraz Jezusa Miłosiernego, wiszący na wprost drzwi. Na jednej ze ścian umocowany jest kabel elektryczny, na którym jest powieszona flaga Polski. Cały czas leci Radio Maryja. Superson odmawia różaniec. Nie przerywa nawet podczas "leczenia”.
Czy "Solidarność” nie widzi nic złego w wynajmowaniu piwnicy na taką działalność?
- Wynajmujemy pomieszczenia i nie obchodzi nas, co on robi. Musimy szukać dochodów - twierdzi Cezary Czarnocki, rzecznik NSZZ "Solidarność” Regionu Środkowowschodniego. - To jest jeden z podmiotów, który wynajmuje u nas lokal. I to najmniej atrakcyjny. Nie docierają do nas sygnały, żeby komuś robił krzywdę. Dodaje jednak, że nie chce, żeby działalność uzdrowiciela łączyć ze związkiem. - Związek nie podpisuje się pod tym, co on robi - zapewnia.
Hokus-pokus
- Wystarczy, że przyłożę dłonie i po kilku godzinach złamana kość zrasta się - zapewnia Superson. - Leczę zęby. Uzdrawiam też śmiertelnie chorych.
- To cud, że się dostałaś tak szybko do mnie - mówi. - Mam tylu pacjentów, że pracuję dzień i noc. Jednak kiedy kilka dni wcześniej poszłyśmy do jego "gabinetu”, był pusty. Pracownica salonu sukien ślubnych, należącego do Supersona, powiedziała wtedy, że uzdrawia zwykle w sobotę.
Po jakimś czasie "cudotwórca” pyta Agnieszkę, czy czuje ciepło w brzuchu. - Leżałam opatulona pod kocem w dusznej piwnicy. To normalne, że było gorąco - relacjonuje Agnieszka. Potem każe jej usiąść na krześle, od tyłu chwyta za głowę. - Nie przestrasz się córuniu, bo to może dziwnie wyglądać - ostrzega uzdrowiciel. Zaczyna się nad nią trząść i nad świecą otrzepywać ręce.
Później rozmawiają o lekach na migrenę, które przyjmuje Agnieszka. Superson mówi, że lepiej je odstawić. - Nie ma się co truć - mówi. - Ale musimy się jutro spotkać, bo jeśli doradzam pacjentom odstawienie leków, to muszę ich mieć pod kontrolą. Ustala wizytę na 18.30 następnego dnia. Ale każe jej zarezerwować czas do godz. 23. - Potem cię odwiozę do domu. Nic mi nie będziesz winna. Będę cię traktował jak córeczkę - zapewnia.