Przed południem lokują się na parzystej stronie Krakowskiego Przedmieścia, pogrążonej w cieniu. Siadają wprost na chodniku, cumują przy latarniach dających oparcie plecom. Z wygodnych ławek naprzeciwko słońce wypłasza nawet harmonistę. Trąbka, skrzypce, gitara, akordeon, harmonia. Deptak od rana brzmi żywą muzyką. Kim są uliczni grajkowie, których w tym sezonie
na ulicach Lublina jakby mniej?
Walkmana już się dorobił
Już drugie wakacje spędza na ulicznym muzykowaniu w Lublinie Piotrek Krysztoń, Białorusin. Śpiewa i gra na profesjonalnej harmonii. Repertuar? Rosyjskie pieśni: Dunajewski, Mokrousow, Bułatur. Nie folklor, nie romanse, choć słuchacze są przekonani, że "Jarzębina czerwona” czy "Harmonista” to samorzutna twórczość ludowa. Piotr ma 20 lat, skończył średnią szkolę muzyczną w Baranowiczach, na razie uczy gry w podstawówce, będzie się jeszcze i sam kształcił. Zarabia na sprzęt. Walkmena już się dorobił, chce kupić dobry mikrofon.
Odciski na opuszkach
Klasyczna muzyka gitarowa, flamenco, gitarowe wariacje Beatlesów to Jura Deszkowski. Też z Baranowicz. Student IV roku muzycznego koledżu. Opuszki palców już na amen zarosły mu odciskami, ale to normalne, jak się osiem godzin dziennie szarpie druty. Poza gitarą Jura uprawia też grę na gigantycznej (wielkości kontrabasu) bałałajce, jest członkiem orkiestry. Marzy o studiach na Warszawskiej Akademii Muzycznej, chce grać dżez. Zarabia na te marzenia.
Lepiej do policji niż do filharmonii
Trąbka Stefana Tustanowskiego z Tarnopola, Ukraińca polskiego pochodzenia, odzywa się na deptaku od pięciu lat. Konserwatorium skończył przed dziesięcioma laty, jest trębaczem filharmonii tarnopolskiej. Urlop spędza właśnie tak: grając na lubelskiej ulicy. Trzeba pomóc wyposażyć siedemnastoletnią córkę Mariannę, która startuje na akademię policyjną.
- To pewniejszy chleb niż muzyka - mówi Stefan.
Przystanek Lublin
- Gram dla przyjemności, nie dla pieniędzy - próbuje mnie przekonać młody ukraiński skrzypek. I zaraz dodaje, że w Niemczech ludzie... rzucają więcej. Dlatego wkrótce opuści rodzinę, u której się w Lublinie zatrzymał i pojedzie dalej. Podobne plany ma akordeonista.
Pieniądze leżą na ulicy
Irek - jedyny Polak grający na lubelskiej ulicy, jakiego spotkałam - jest szczery:
- Oczywiście, że się z tego utrzymuję. Kiedyś zaproponowali mi etat w Teatrze Muzycznym. Odmówiłem - na ulicy zarabiam więcej.
W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego w tym sezonie profesjonalistów na ulicach jest mniej, opowiada taką historię:
- Grałem kiedyś pod kamienicą. Nagle z góry ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. To było zimą. Straż Miejska moją skargę podarła.
To akurat zdarzyło się nie w Lublinie.
Kinder Pank - konkurent
Irek w tym roku jedynych konkurentów do "najlepszych” miejsc do grania upatruje w grupce licealistów z gitarami. W żargonie ulicznych muzyków nazywani są Kinder Pankami. Trudno ich zaliczyć do profesjonalistów.
- Gram na gitarze od trzech miesięcy. I od trzech miesięcy w Bramie Krakowskiej - zdradza tajemnicę kasowego sukcesu jeden z nich. A sukces jest rzeczywiście spory, jeżeli z Bramy Krakowskiej udaje im się wyciągnąć kieszonkowe w wysokości nienajgorszej pensji, za niemalże samo trzymanie gitary w ręku.
Żebrak czy artysta?
Jeden z przechodniów mówi, że bardzo lubi, gdy na Krakowskim słyszy standardy muzyki klasycznej. Jednak czuje się skrępowany, by grającym wrzucić pieniądze.
- Nie wiadomo, czy to forma żebractwa, czy zarobku. Lepiej się do tego w ogóle nie ustosunkowywać...
Sprawa jest tym bardziej delikatna, iż sami muzycy granie na ulicy traktują w kategoriach wstydu.
- W życiu nie zagrałabym na Krakowskim Przedmieściu! - zapewnia studentka muzykologii KUL. - Musiałoby mi się całkowicie zrujnować życie.
Koleżanki jej wtórują:
- To jakaś tragiczna ostateczność.
Inni studenci, z którymi rozmawiam, nie odrzucają takiej możliwości zarobkowania. Nawet mają na swoim koncie występy uliczne w różnych europejskich miastach. Ale to tylko sposób na wakacje. No i na pewno nie w rodzinnych miejscowościach.
Ile na tym można zarobić
Generalnie grajkowie nie narzekają, choć w futerałach - skarbonkach - wiele pieniędzy nie widać. Dwudziestogroszówki najczęściej, dwuzłotówki rzadko. Jest dzień, że uzbiera się 20 złotych, jest - że i 200. Czasem ktoś zaprosi do lokalu na granie, da za godzinę 30 złotych. Piotrkowi kiedyś się zdarzyło, że z ulicy zabrała go kobieta do domu. Nakarmiła, gości sprosiła na koncert i zapłaciła jak za tydzień. Mieszkają u ludzi, za nocleg płacą 6 złotych (albo 10, jak się korzysta z telewizora).
Twierdzą, że Polacy są dobrzy, życzliwi i dobrze wychowani. Z jednym wyjątkiem: jakiś mężczyzna uparcie przegania ich z deptaka, bo mu granie przeszkadza, choć gwar uliczny jest głośniejszy od muzyki