– Koncert jest wymagający z innej strony niż studio. Nie ma podczas niego ani jednej minuty, kiedy możesz być prywatnie, odprężyć się. Cały czas jest się dla publiczności. Chociaż układa się wcześniej listę utworów, to trzeba być przygotowanym na zmianę kolejności w zależności od reakcji publiczności, od jej nastroju.
W przypadku koncertu najwięcej zależy ode mnie, najważniejsze jest to, w jaki sposób ja nawiązuję kontakt z publicznością. W przypadku nagrania studyjnego niezwykle ważna jest aranżacja i tak zwana produkcja. I w tych sprawach zdaję się na fachowców. Przy nagrywaniu nowego albumu poprosiłem o pomoc zawodowych aranżerów Vidasa Svagzdysa i Tomasza Szymusia. Ja jestem kompozytorem i autorem tekstów, ale odpowiedzialność za sposób zagrania tych utworów przesunąłem na nich.
• I oni dobierali ci muzyków?
– To były wspólne decyzje. Vidas i Tomek rozpisali aranżacje i pilnowali, żeby wszystko zostało zagrane po bożemu.
• A zatem kto zagrał?
– Grupa MoCarta, być może najlepszy i najbardziej wszechstronny kwartet smyczkowy. Są ze sobą świetnie zgrani, pracują jak maszyna, a przy tym to fantastyczni kumple. Znakomity, wszędobylski perkusista Robert Luty, związany z jazzowym zespołem Alchemik, nagrywający także z Urszulą Dudziak, Edytą Górniak czy Reni Jusis. Trębacz Jarek Spałek i saksofonista Krystian Broniarz to muzycy, z którymi miałem szczęście pracować jeszcze przy pierwszym longu. Spałek ma etat w Teatrze Muzycznym w Gliwicach, nagrywa z Justyną Steczkowską, pracuje z Ryszardem Rynkowskim, z Pawłem Kukizem. Z Pawłem Kukizem gra też Broniarz.
• I wszyscy oni wystąpią z tobą na niedzielnym koncercie w Hadesie?
– Tu też jest wyraźny rozdział między pracą studyjną a koncertami. Co innego album, co innego koncerty. Wymienieni muzycy na co dzień ze sobą nie pracują, spotkali się ze mną w studiu wyłącznie do tego projektu. W niedzielę będzie mi towarzyszyła lubelska ekipa, z którą występuję na co dzień. To muzycy z Federacji oraz przyjaciele, którzy grali ze mną jeszcze przed Federacją – Tomasz Denis, Bartek Abramowicz.
• Skąd taki dwuczłonowy tytuł koncertu „Dziesięć pięter–dziesięć lat”?
– „Dziesięć pięter” to tytuł longplaya, a pochodzi on od tak zatytułowanej piosenki. A „Dziesięć lat” bo w 2002 roku minęło tyle czasu, odkąd samodzielnie występuję na scenie.
• Jesteś pewien, że to dobry pomysł łączyć promocję nowego longa z jubileuszem?
– Ten album jest dla mnie ukoronowaniem 10 lat pracy.
• „Dziesięć pięter” to Twój drugi solowy album. Poprzedni, debiutancki, zatytułowany „Trolejbusowy batyskaf”, ukazał się sześć lat temu. Dlaczego tak długo kazałeś czekać swoim miłośnikom na nowe długogrające dzieło?
– Jest wiele przyczyn, między innymi taka, że ja nie jestem płodnym i szybkim autorem. Lubię się popieścić z piosenką, dopracować słowa, powoli doprowadzam ją do dojrzałości. I dopiero wtedy, jak już widzę, że nic się nie da w niej poprawić, zabieram się za nagranie.
• Co, oprócz Hadesowego koncertu, wydarzy się jeszcze w związku z premierą tego longa?
– Chciałbym pograć w pewnych ulubionych miejscach w kraju, w klubach i kawiarniach artystycznych. Będzie singel, być może będzie wideo.
• Jaką piosenkę wybrałeś na singla?
– Zrobiłem wśród znajomych, małe referendum...
• I co wyszło?
– Że na singlu będą dwie piosenki: „Tylko misie”, taka przekorna salsa na karnawał, i „Lot Amsterdam–Tokio”, która jest postrzegana jak moja wizytówka. To taka bossanova, w sam raz do warunków głosowych, którymi dysponuję. Taki mamroczący wokalista, jak ja, dobrze w niej wypada. Jest to ulubiony utwór Marka Niedźwieckiego z radiowej Trójki. Umieścił ją na składance, której można posłuchać na słuchawkach podczas podróży samolotami PLL Lot. Sprawdziłem to lecąc z Federacją do Nowego Jorku.
• Myślisz, że staną się przebojami?
– Po to się nagrywa piosenki, żeby dotrzeć z nimi do ludzi, żeby się spodobały.
• Kiedy i gdzie będzie można kupić album?
– Po raz pierwszy pojawi się w niedzielę w Hadesie.