Rozmowa z Marią Czubaszek, satyrykiem
– Trzy paczki dziennie. I w ramach tradycji noworocznych postanowień przysięgłam sobie, że będę paliła nadal. Będę paliła ja oraz mój mąż. Wykonuję zawód satyryka, ale omal się nie popłakałam ze śmiechu, gdy jakiś facet zwrócił mi uwagę na przystanku, że tu jest strefa bez dymu, więc ja nie powinnam go narażać na wdychanie dymu z mojego papierosa. Grzecznie zgasiłam, ale za chwilę podjechał autobus. Jakaż burza aromatów roztoczyła się z jego rury wydechowej!
• Może jednak powinno się nas, palaczy, zwalczać? Jednak trujemy…
– Znam właścicieli lokali na Górnym Mokotowie w Warszawie, którzy mówią: w moim lokalu się nie pali i basta! Ale są też inni, którzy twierdzą, że chcieliby urządzić knajpy dla palaczy. Bo sami palą. Oni też przecież działają w przestrzeni publicznej i chcą korzystać z należnej wolności wyboru. Ja jako warszawianka często widzę efekty protestów, które są wzmacniane efektem palenia opon. Ależ z tego jest wszędzie dymu.
• Lekarze zjedzą nas po przeczytaniu tej rozmowy...
– Palę od 17 roku życia. Gdy nie paliłam, nie miałam zmarszczek, za to miałam bielsze zęby. Ale jakoś nie słyszałam, by lekarze znaleźli lek na oznaki upływu lat. Zresztą, po śmierci chcę być spalona. To podobno typowe życzenie wszystkich palaczy na świecie.
• Ale palenie, także to bierne, zgodzi się pani: nie służy wspomaganiu stanu zdrowia.
– „Zdrowia się ze sobą do grobu nie weźmie” powiedział Jan Nowicki kiedyś. A ja uważam, że istnieje coś, co można nazwać kulturą palenia: gdy gospodarz nie życzy sobie dymu w swoim domu, nie palę. Odbijam sobie to po wyjściu, kopcąc jak smok.