ROZMOWA z Jerzym Kaliną, performerem, rzeźbiarzem, scenografem spektaklu "Widnokrąg” w Teatrze Osterwy
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
• Co się dzieje ze światem?
- Świat pędzi w galopujących suchotach. Nie ma czasu na refleksję i zastanowienie. Jest nieustanna galopada, atak i chęć natychmiastowego efektu. Większość z nas jest nastawiona na efekt chwilowy. I nagle stajemy przed książką Wiesława Myśliwskiego "Widnokrąg”, która jest głęboką refleksją nad sobą, nad swoim losem, przeszłością. I nad rzeczami, które warto zachować w pamięci.
• Książka ma 600 stron?
- A spektakl trwa 3 godziny. W dużym koncentracie sprzedaje aurę "Widnokręgu”. A żeby ją sprzedać, nie da się zrobić wideoklipu. Nie można spełnić się podczas chwilowego aktu przerywanego. Zwierzenie musi trwać dłuższy czas. A my żyjemy w kompletnej antyhigienie intelektualnej i psychicznej.
• Dlaczego do młodych ludzi bardziej trafi szept i mądre milczenie?
- Gdy ktoś mówi do mnie szeptem, słucham. Jak ktoś do mnie gada galopującymi suchotami, nie słucham. Najgorsze, że to galopujące tempo przeniosło się do telewizyjnego dziennika, radia, gazet.
• To źle?
- Źle, bo do mediów dostało się blablanie w przyspieszonym tempie. To tak, jakby puścić poważną muzykę na wysokich obrotach. Jestem już zmęczony chamską reklamą, która polega na tym, że oglądam film Wajdy czy Bergmana, a tu nagle w misternie budowaną opowieść wpada z butami reklama.
• Reklama musi być, bo generuje kasę.
- Proszę bardzo, nich ona sobie będzie. Ale nie w takich proporcjach. Nie w takim momencie. Jak możemy od młodych ludzi żądać refleksji, kiedy ich futrujemy głupawymi rzeczami. Także z dziedziny sztuki.
• Czy \"Widnokrąg” jest sztuką o miłości?
- My jesteśmy w takiej sytuacji, że trwały związek wyszedł z mody. Wszystko jest jak torebki jednorazowego użycia. Dlatego z trudnem wytrzymuję w mieście. Jeżdżę pociągami. Lubię stare przedziały. Jak usiądzie szóstka ludzi, przedział wymusza niepisana uprzejmość. Że ktoś do kogoś mówi. Że występuje moment opowiadania i zwierzenia. W podróży każdy opowiada swoją nowelę.
• Jak się to ma do "Widnokręgu”, który właśnie możemy oglądać w Teatrze Osterwy?
- Ja oczekuję od widzów takiej podróży. Przez czas, przestrzeń i zdarzenia. Jeden pisze książki, drugi maluje obrazy, trzeci opowiada historię w pociągu. Albo u lekarza w poczekalni. Czwarty mówi ze sceny. Po to, żeby ludzie się wyciszyli.
• Ludzie jeszcze rozmawiają?
- Na scenie tak. A w życiu generalnie nie. Przestajemy rozmawiać i zostaje nam komunikowanie się. Telefon, komórka, mail, sygnały, znaki. Ja jestem poza tym światem. Do tej pory nie mam komórki.
• I nie będzie pan miał?
- Nie. Zauważyłem, że to mi przeszkadza, nie pomaga. Mówię stop. Nie uczestniczę w tym wyścigu szczurów. Ani w jakimkolwiek innym. Choć jestem zmuszony do tego, kiedy przyjmuję zlecenie.
• W programie do spektaklu napisał pan, że życie jest nawigacją. Co w niej jest najważniejsze?
- Przypadek szczęśliwy. W wielu momentach mam wrażenie, że szczęście zależy od przypadku. Także od tego, z kim się przebywa od dzieciństwa. Czasem wydaje mi się, że lepiej leżeć w kurnej chacie, gdzie są skromne, proste, ale jednak firanki. Gdzie są obrazy na ścianach, gdzie są proporcje. Bo najgorzej jest w tych pustakach, gdzie dzieci wychowują się bez muzyki, obrazów i rozmowy. Nawet rodząc się, patrzą w goły sufit. Dzieci z bloków żyją w oszalałym świecie. Nie mają punktu odniesienia, bo niby do czego można się odnieść w bloku? Do brudnej klatki schodowej? Tam można oszaleć! Był taki francuski film, w którym bohaterowie idą plażą. Kobieta pyta mężczyznę, sprawdzając jego wrażliwość i stosunek do świata: Jesteś w Luwrze. Pali się Luwr. Widzisz, że Mona Lisa jest zagrożona pożarem. Ale też jest zagrożony kot. Co ratujesz: Mona Lisę czy kota? Ja nie mam wątpliwości, że kota. Ale są ludzie, którzy ratowali by Mona Lisę. W życiu dobrze jest nie myśleć o sobie. To jest wielkie szczęście, kiedy mamy ważniejsze osoby przy sobie. I ta ich ważność dzieje się bez zobowiązań, bez przymusu.
• Otwieramy się na siebie?
- Tak, nie zbroimy się, nie robimy zasłon.
• Czy w nieustannej galopadzie wystarcza miejsca na miłość?
- Widać ją w naturze. Nawet pewnie rośliny ze sobą współistnieją. Już chociażby to jest dowodem na to, że w świecie występują pozytywne energie. Oraz energie destrukcyjne, dołujące. W pewnym momencie chemia miłości decyduje, że ktoś z kimś się musi spotkać i chce się otworzyć przed tym - a nie innym - człowiekiem, a nie innym.
• Gdzie ma pan dom. Za miastem?
- Mieszkam pod Warszawą, w Komorowie, gdzie można sobie pogrzebać w ziemi, między sosnami; gdzie jeszcze jest mech, gdzie rosną grzyby. Ale mam też chałupę na dalekich Mazurach. Jeżdżę tam rzadko, ale jak pojadę, to w nieprawdopodobnie szybki sposób się regeneruję.
• Dlaczego?
- Bo ja jestem człowiekiem pejzażu. Odżywam wśród pól i łąk, jezior, rzeki. Mam jednego sąsiada, pół kilometra drugiego, dalej las, jezioro i ciszę. I łąkę mam. I krowy i pofałdowany krajobraz. Pół godziny jadę rowerem do jeziora Czarna Hańcza. Blisko są Smolniki, gdzie Wajda kręcił sceny do Pana Tadeusza. Z bocianami, jeziorami, dalekimi planami. To jest mój świat. W którym normalnieję. W tym świecie są najpiękniejsze chmury, najpiękniejsze gwiazdy. Kiedy idę na uroczysko, żeby zobaczyć taniec żurawi, mija największe zmęczenie.