- Tyle tego już jest, że połapać się trudno - mówi Adam. Widać, że jest zdenerwowany. - Ale to wszystko na nic. Nikogo w tym kraju nie obchodzi los mojego dziecka.
Zaczynamy od początku. Małżeństwo Adama zaczęło się rozpadać już w 2000 roku.
- Moja żona Ewa zaczęła wtedy robić interesy z Markiem C. Wyjeżdżała z nim na kilka tygodni z domu - opowiada Adam. - Cały czas sądziłem jednak, że sytuację da się naprawić. Niestety. Po nieudanych próbach pogodzenia się, w lutym 2001 roku postanowiliśmy się rozstać. Żona powiedziała wyraźnie, że woli być z Markiem C. I że dla dziecka nie będzie się poświęcać.
Ewa wyprowadziła się do rodziców. Adam miał stały kontakt z synem. Widywał Kamila kiedy chciał, bez problemu zabierał go na weekendy.
- O Marku C. wiedziałem wówczas niewiele - dodaje. - Ot, facet, który kręci różne biznesy. Nigdy się nim specjalnie nie interesowałem. Dopiero później, gdy prawda wyszła na jaw, doznałem szoku.
W kominiarkach i pod bronią
We wrześniu 2001 roku Ewa nagle znikła. Jej rodzice poinformowali Adama, że dostała świetną pracę w Warszawie i że wkrótce się odezwie. Adam czekał na telefon i tęsknił za synem. Wkrótce dowiedział się, że żona złożyła w sądzie pozew o rozwód. Termin pierwszej rozprawy wyznaczono na grudzień.
- Uznałem, że to dobre wyjście, skoro i tak nic nas nie łączy - mówi. - Chciałem jednak widywać się ze swoim dzieckiem. Ale żona nie dawała znaku życia. Chciałem szukać syna przez policję, prokuraturę. Dostawałem odpowiedzi wymijające.
Adam w terminie stawił się w sądzie. Jednak z budynku, gdzie odbywają się procesy cywilne, przeprowadzono go tam, gdzie są sprawy karne.
- Wszedłem na salę i zdębiałem - wspomina. - Moja żona była w towarzystwie czterech ochroniarzy w kominiarkach, z bronią gotową do strzału. Mało nie dostałem zawału. Zapytałem sędzię, dlaczego na sali są uzbrojeni ludzie. Usłyszałem, że... nie mogę tego wie-dzieć.
Adam długo dochodził do siebie. Nawet rodzina nie chciała wierzyć w jego opowieści.
- To było jak jakiś film szpiegowski - wtrąca matka Adama. - W najgorszych snach człowiek by tego nie wymyślił.
Pana żona jest ze świadkiem koronnym
Adam uparł się, by zagadkę rozwikłać. W styczniu zgłosił się do prokuratury, gdzie w końcu skierowano go do właściwego wydziału.
- Tam dowiedziałem się, że żona i syn są od września objęci programem ochrony świadka koronnego. Okazało się, że żona związała się z nie byle kim - mówi z ironią Adam. - Jej wybranek jest członkiem grupy przestępczej i zdecydował się zeznawać. Tylko dlaczego, bez mojej zgody, wplątano w tę kryminalną aferę mojego kilkuletniego syna?
Adam postanowił jednak walczyć przynajmniej o spotkania z dzieckiem.
- Prosiłem o taką możliwość pełen upokorzenia, jakbym to ja był przestępcą - dodaje. - Dostałem odpowiedź, że mogę widywać się z dzieckiem 150 kilometrów od domu, w odosob-nionym miejscu, pod dozorem policji. Nie wraziłem zgody na podobną procedurę. Nie widzia-łem powodu, żebym spotykał się z synem na widzeniach - jak w więzieniu. W końcu nikt nie pozbawił mnie praw do dziecka.
Taki koszmar
Matka Adama stawia na stole herbatę. Nerwowo zapala papierosa.
- Jeden wielki koszmar! - mówi. - My jesteśmy zwykłą rodziną. Ja i mąż już na emerytu-rze, dzieci wykształcone, wyszły na ludzi.
Z wnuczkiem przez kilka miesięcy mieli sporadyczny kontakt. Mały tylko dwa razy od-wiedził ojca.
- Nie wiem, czy przywiozła go policja, czy Ewa złamała procedurę - mówi Adam. - Ale z rozmów z dzieckiem dowiedziałem się, jak Kamil żyje. Marek C. ogląda wyłącznie "Kiep-skich” i "Trzynasty posterunek”. Chłopiec nie chodził do przedszkola, nie miał kontaktów z rówieśnikami. Za to ciągle opowiadał o panu Olu czy Tolu, co mają broń za pazuchą. Sądzi pani, że to są odpowiednie warunki dla kilkuletniego chłopca? A chciałaby pani, żeby pani dziecko było z gangsterem, na którego być może jego kumple już wydali wyrok ? Chyba to jest najbardziej niebezpieczne. Szczególnie, że ta ochrona też stoi pod znakiem zapytania. Kupiłem synowi komórkę, żeby mógł się ze mną kontaktować i ... nikt o tym nie wiedział! A policja woziła go kilkadziesiąt kilometrów od miejsca pobytu, żeby Kamil... zadzwonił do mnie z budki telefonicznej...
Więc Adam interweniował. U głównego komendanta policji, u rzecznika praw dziecka. Chciał normalnych spotkań z synem. A najlepiej, żeby oddano mu dziecko.
- W kwietniu policja przywiozła i oddała mi syna pod opiekę - mówi Adam. - Odetchnąłem z ulgą. Myślałem, że koszmar się skończył. Byłem w błędzie...
Życie prawie normalne
Adam zabrał syna do Krakowa. Ma tam wynajęte mieszkanie. Zapisał chłopca do przedszkola, mały zaczął normalne życie. No, może nie do końca normalne.
- Bo widzenia z matką nadal organizowała policja - mówi Adam. - Spotykali się w różnych miejscach, ale zawsze pod ochroną. Na szczęście chłopiec przebywał wreszcie z dala od Marka C., co dla mnie było najważniejsze. Nie było też przeszkód, by Kamil widywał drugich dziadków. Wydawało się, że wszystko jest wreszcie w porządku.
W czerwcu, na kolejnej rozprawie, sąd ustalił miejsce pobytu małoletniego Kamila przy ojcu. Miało tak być do końca sprawy rozwodowej.
- W lipcu Kamil pojechał z moją mamą nad morze - mówi Adam. - Dołączyłem do nich, a potem mieliśmy jechać w góry. Nieoczekiwanie zjawiła się Ewa. Kamil bawił się przed blokiem. Żona szybko wyszła, zabrała chłopca do samochodu i odjechała z piskiem opon. Od tej pory nie wiem, gdzie jest mój syn i nie mam z nim żadnego kontaktu.
Adam natychmiast złożył doniesienie do prokuratury o porwaniu dziecka. Liczył, że skoro ma postanowienie sądu, że syn ma być przy nim, sprawa szybko się rozwikła.
- Byłem naiwny - mówi dzisiaj. - Prokuratura umorzyła dochodzenie, bo ... nikt mojej żo-nie nie odebrał ani nie ograniczył władzy rodzicielskiej. Mnie za to odebrano władzę rodzicielską od początku tej afery kryminalnej. I w dodatku bez sądu. A na kolejnej sprawie rozwodowej odrzucono mój wniosek o oddanie dziecka, nie ustalono warunków widzeń. Więc może ktoś mi powie, jak i gdzie ma szukać syna ojciec - normalny, spokojny obywatel - skoro prawo w tym kraju sprzyja wyłącznie przestępcom?
Ta pani już nie jest w programie
Prokurator prowadzący sprawę Marka C. bezradnie rozkłada ręce.
- Nawet gdybym chciał pomóc panu Adamowi, to i tak nie mogę - twierdzi. - Pani Ewa zrezygnowała już z programu ochrony świadków koronnych. Nawet jeśli nadal jest z Markiem C., to ja i tak nie wiem, gdzie mieszkają. Taka jest procedura. Prokurator nie wie, gdzie jest świadek koronny, a osoby go ochraniające nie interesują się, w jakiej ów świadek występuje sprawie.
Czy jednak postąpiono słusznie, nie informując Adama, że żona zostaje objęta programem? Czy wyłącznie jedno z rodziców ma prawo decydować o losie wspólnego dziecka?
- Zgodnie z ustawą ochronie mogą podlegać osoby świadkowi koronnemu najbliższe - tłumaczy prokurator. - I nieważne, czy Marek C. i Ewa mają ślub czy są w konkubinacie. Liczy się to, czy mieszkali razem i czy jest ryzyko, że Ewa i jej syn mogą być w jakiś sposób zagrożeni. Widocznie tak było, skoro ujęto ich w program. A czy ojciec powinien wiedzieć? W świetle innych przepisów - tak. Ustawa o świadku koronnym i tajemnicy państwowej nie zakłada jednak takiej konieczności. Cóż, ustawodawcy zapewne nie przewidzieli, że życie może pisać tak skomplikowane scenariusze...
Prokurator nie ukrywa jednak, że program ochrony świadka koronnego niekoniecznie jest dla dziecka najlepszą opcją. Dziecko może nie móc uczęszczać do szkoły czy przedszkola, może być narażone na ciągłe zmiany miejsca pobytu.
- Ale ojciec też powinien zrozumieć, że dzieje się tak dla bezpieczeństwa jego syna - podkreśla prokurator. - Nie można wykluczyć np. chęci porwania dziecka przez innych członków grupy, by w ten sposób, poprzez jego matkę, zmusić świadka do milczenia.
Jak więc B. ma szukać syna, w jaki sposób nawiązać z nim kontakt?
- To już nie moja rola. Kiedy mały był w programie organizowane były spotkania z ojcem - podkreśla prokurator. - Teraz rozstrzygnięcie sporu należy wyłącznie do sądu.
Sąd nie szanuje swoich orzeczeń
- Proszę pani, skoro sąd nie respektuje swoich własnych postanowień, to co tu mówić o państwie prawa! - mecenas W., reprezentująca Adama, nie ukrywa irytacji. - Wyobraża sobie to pani w innym kraju? A tu prokuratura mówi, że nie ma porwania, sąd nie nakazuje wydania dziecka ojcu.
W. uważa, że nikt nie bierze pod uwagę dobra dziecka. Teraz sąd chce, żeby dziecko poddać badaniom psychologicznym.
- Ale jak ustalić więzi z ojcem? Dla czterolatka rok to jedna czwarta jego życia - mówi mecenas W. - W ciągu tego roku mały miał ograniczony kontakt z ojcem. To manipulowanie dzieckiem. A poza tym dziwnym trafem sąd w ogóle nie bierze pod uwagę, z kim związała się Ewa. To jej sprawa, że związała się z przestępcą, taką drogę wybrała. Tylko dlaczego na ten sam wybór skazuje się kilkuletnie dziecko, skoro można mu zapewnić opiekę nie mającego nic wspólnego ze sprawami kryminalnymi rodzica?
W. będzie się więc starała, by Kamil, wrócił do ojca.
- O ile zdążymy - podkreśla. - Druga strona ma przecież prawo do zmiany tożsamości, nawet do wyjazdu za granicę.
Wydumany problem
Z Ewą kontaktu nie ma. Jej rodzice nie chcieli rozmawiać o sprawie córki.
- To złożona i wielowątkowa historia - powiedziała matka Ewy. - Najlepiej będzie jeśli na ten temat wypowie się reprezentująca ją adwokatka.
Mecenas K. chętnie zgodziła się na spotkanie. Do swojej klientki nastawiona jest pozy-tywnie.
- Porwała dziecko z miłości. Tak samo, jak z miłości w kwietniu oddała je ojcu - mówi. - Przecież żadna matka dobrowolnie nie zrezygnuje z dziecka. A Ewa to zrobiła. Uważała, że z ojcem Kamil będzie bezpieczniejszy.
Ewa złamała jednak orzeczenia sądu. Kamil miał być przecież przy ojcu do zakończenia rozwodu.
- Owszem, ale takie orzeczenia nie mają charakteru trwałości - podkreśla mecenas. - Poza tym moja klientka powiedziała przed sądem, dlaczego to zrobiła. Teściowa utrudniała jej kontakty z dzieckiem, mały płakał za ogrodzeniem, matki nie wpuszczali na posesję, jak Kamil był u siostry Adama. Poza tym matka zgodziła się, żeby to ojciec zajmował się dziec-kiem. W dodatku Adam pracował w Krakowie, a Kamilem w wakacje zajmowali się dziadkowie i siostra Adama, która pojechała z dziećmi nad morze.
Dlatego mecenas K. wystąpiła o zmianę orzeczenia sądu i ustalenie pobytu dziecka przy matce.
- A Adam mojej klientce też życia nie ułatwiał - dodaje pani mecenas. - Chodził po jej osiedlu i wrzucał sąsiadom do skrzynek informacje o tym, z kim Ewa się związała i że jest w programie świadka koronnego. To też narażało jego syna na niebezpieczeństwo. Dlatego śmiem sądzić, że Adamowi nie tyle chodzi o dobro syna, co chęć odegrania się na żonie za to, że zostawiła go dla Marka C.
A poza tym, zdaniem mecenas K., z tym porwaniem to czysto wydumany problem. Takie rzeczy dzieją się nagminnie przy rozwodach małżonków. Matki potrafią ukrywać dzieci, nawet nielegalnie wywozić je za granicę.
- To norma dla prawników - mówi W. - I nie ma żadnego związku ze świadkiem ko-ronnym.
Walenie głową w mur
Adam zaprzecza, że chodzi o rozgrywki.
- Kocham swojego syna, chcę go widywać i nie życzę sobie, by wychowywał go przestępca - podkreśla po raz kolejny. - Nikt nie utrudniał Ewie spotkań z Kamilem, to wierutne bzdu-ry. Owszem, nosiłem te pisma. Bo rodzice Ewy utrzymywali wśród sąsiadów, że córka ma świetną pracę w Warszawie, a ja ze złości nachodzę ich w sprawie dziecka.
Matka Adama nie chce nawet słuchać podobnych argumentów.
- Moja córka jest nieodpowiednim towarzystwem dla Kamila, za to dobrym opiekunem jest ten gangster? - pyta retorycznie. - Mój syn szukał już wszędzie sprawiedliwości. Ale to walenie głowa w mur. Nikogo nie obchodzi to, co się stanie z naszym wnuczkiem.
Adam napisał drugą skargę do ministra sprawiedliwości. Poprzednia minister (Barbara Piwnik) nawet nie odpisała na jego pismo.
- Co mogę jeszcze zrobić? Kto może mi pomóc? - pyta. - Boję się, że ta cała historia będzie miała nieodwracalny wpływ na psychikę syna. A ja sam czuję się traktowany gorzej, niż zwykły przestępca...
P.S. Ze względu na charakter opisywanej sprawy wszystkie personalia i niektóre szczegóły zostały zmienione.