„Ty pieprzony, niezdarny dupku” – powiedziała Anna do swojego pracownika. „Spierdalaj” – powiedział, również do swojego pracownika, Andrzej. A co to za przekleństwa?! – zapytają oburzeni czytelnicy. – Jak tak można pisać w gazecie?!
Ano można, bo my tylko cytujemy Księżniczkę Annę, siostrę brytyjskiego następcy tronu i jej brata, Andrzeja, oczywiście – również księcia. A przecież brytyjska rodzina królewska to kwintesencja dobrego wychowania i smaku.
Otóż reporter brytyjskiego tygodnika „Daily Mirror” dostał pracę służącego na dworze brytyjskiej królowej. Pracował dwa tygodnie, a to, co zobaczył, opisał.
Książę Edynburga, zanim usiądzie do śniadania, sprawdza, czy jego radio tranzystorowe ustawiono na stole pod odpowiednim kątem. Lokaje każdego ranka dostają szczegółowa rozpiskę. Każda łyżeczka ma dokładnie określoną pozycję na stole. Podobne przepisy dotyczą rozstawienia elementów na tacy ze śniadaniem.
Reporter-lokaj był w 10-osobowym gronie obsługującym picie kawy przez jednego księcia. Jedna służąca czekała trzy godziny, żeby zabrać z kuchni naczynie z kawą i przelać ją do dzbanka. Podała go służącemu, który zaniósł go 20 metrów dalej i przekazał innemu służącemu. Ten kolejnemu, który dostarczył go pod drzwi książęcego pokoju, gdzie na kawę czekało dwóch lokajów, którzy wnieśli ją do pokoju...
Innym razem dowiadujemy się, że księżniczka Anna, pozująca na działaczkę organizacji charytatywnych, godzinami przebiera się w kapiące od złota kostiumy i potem pozuje w nich do kolejnego portretu.
Brytyjczycy zatrzęśli się z oburzenia po lekturze tych sensacji. Tymczasem ja, na miejscu Brytyjczyków, cieszyłbym się jak nekrofil, który dostał pracę w kostnicy. U nas 460 gości siedzi przez cztery lata w jednym miejscu przekazując sobie na okrągło kilka kartek papieru. Nie dość, że niewiele, a czasem nic z tego nie wynika, to jeszcze trzeba im za to zapłacić. To w Polsce, a nie w Anglii, jest kilkuset posłów, ciągle powtarzających, jak to bardzo chcą pomoc biednym. Tymczasem ich pomoc sprowadza się do tego, ze za biednych uznają siebie i kombinują, jak tu się załapać na dodatkową kasę.
A że jakiś Książe chodzi z linijką i sprawdza, czy mu właściwie ustawiono radio na stole? W Polsce przez pół roku połowa polityków zastanawia się, czy w jednym dokumencie napisano „lub czasopisma”, czy tego nie napisano. Nie dość, że się zastanawia, to jeszcze za pieniądze podatników, których tak naprawdę g... to obchodzi.
Ale wniosek ostateczny jest jeszcze gorszy dla nas. Brytyjska rodzina królewska może zrobić pośmiewisko co najwyżej z siebie i nie ma to żadnego wpływu na życie statystycznego Anglika. W Polsce jest inaczej: posłowie robią pośmiewisko z nas wszystkich. Bo Polak budzi się rano i się zastanawia: czy oni znowu czegoś nie spieprzyli?