Żeby pracować w nocnym sklepie trzeba mieć jedną z dwóch rzeczy: czarny pas w karate lub urok osobisty. A najlepiej jedno i drugie - w razie kłopotów rozbroi się klienta albo z półobrotu, albo uśmiechem.
23.00
Witają mnie dwie młode dziewczyny: obydwie Anny, obydwie na nockach od roku. Twierdzą, że są zahartowane w bojach i żaden pijaczek im nie podskoczy. Za to najbardziej obawiają się młokosów:
- Po nich nigdy nie wiadomo czego się spodziewać - mówi Anna, brunetka. - Często widać, że nie mają "osiemnastki”, a przychodzą już dobrze wstawieni. Kiedy prosi się takiego o dowód osobisty przy zakupie alkoholu zaraz zaczynają się problemy. Krzyczą, że co ja sobie wyobrażam, albo od razu zwymyślają. Szkoda gadać...
Tymczasem przy ladzie klient za klientem. Zestaw z reguły ten sam: dwa, trzy piwka i papierosy.
Północ
Nie ma dziś wielkiego ruchu. raz, że leje, dwa, że długi weekend. Ale dziewczyny wcale nie są zadowolone:
- Nie wiadomo, co gorsze: całą noc biegać jak szalona, bo dużo klientów, czy nudzić się jak mops... - zastanawiają się ekspedientki.
Za to kilku jegomości pojawia się co pół godziny, z dokładnością szwajcarskiego zegarka. Są jak maratończycy: muszą regularnie uzupełniać płyny w organizmie.
01. 00
Znam już na pamięć ceny alkoholi. Na przykład popularne wino "Sandra” kosztuje 3,70 zł. Jego wielkim atutem jest atrakcyjna, kolorowa etykieta z kąpiącą się pięknością o latynoskich rysach. Całość wśród kiści winogron. Ale wina i tak przegrywają z nalewkami - 13 proc. to nie to samo co 7 proc. a przecież w tym sporcie chodzi o to, żeby sponiewierało. A pieknośc, nawet i latynoska, w tym nie pomoże.
01.30
Miłośnicy nalewek i jaboli nie są agresywni. Potulnie proszą o towar, wyliczają drobne i wychodzą. Wrócą, jak nazbierają na kolejne. Niektórym idzie to wyjątkowo szybko.
- Jak wchodzi taki, to nie muszę przyjmować zamówienia: od razu wiem, że będzie gruszka, albo wiśnia - mówi Anna, blondynka, która stoi na alkoholach.
Sprawdzam. Rzeczywiście, sprzedawczyni idealnie trafia w gusta klientów.
- Znam ich prawie wszystkich, najczęściej z ksywek. Są z reguły spokojni, tylko nowi się kłócą - mówi.
O co?
- Że butelka nie jest pełna i żeby dać im inną; że jabłkowe wino jakieś niesmaczne. Zdarzają się tacy, co chcą nalewkę z lodówki - opowiada dziewczyna.
2.00
Z moich krótkich obserwacji wynika, że klientów sklepu nocnego można podzielić na trzy rodzaje: pierwsi, to stali bywalcy; prawdziwi smakosze fantazyjnie nazwanych win o jakości odwrotnie proporcjonalnej do nazwy. Drudzy, to imprezowicze z doskoku. Wpadnie taki po kilka piw i zawsze jest albo w trakcie, albo przed imprezą. To taki klient stwarza najwięcej kłopotów: kłótliwy, czasem agresywni.
Trzeci rodzaj kupuje chleb, masło lub serki. Ci jak najszybciej opuszczają sklep bo spieszą się do żon i dzieci.
Tymczasem dziewczyny mówią, że klienci wyjątkowo dziś uprzejmi. Być może za moją sprawą.
- Pewnie myślą, że jest pan ochroniarzem. Mamy wynajętą ochronę, przyjeżdżają w razie czego, ale facet za ladą zawsze wzbudza więcej respektu. - twierdzą.
2.30
Pytam, czy zdarzają się jakieś ekstrawaganckie zakupy.
- Pamiętam, jak facet kupił prawdziwego szampana za ponad 200 zł. Stał u nas na półce już tak długo, że nikt nie liczył na jego sprzedaż - opowiada Anna brunetka.
Druga Anna pamięta za to pewnego stałego bywalca, takiego "od nalewek”. - Przyszedł ubrany tak jakoś bardziej czysto i z dumną miną. Wie Pan co kupił?
- Koniak? Tort czekoladowy? Kawior? - strzelam.
- Nie. Mocną Perłę - wyjaśnia ekspedientka. - Chyba przez pół roku chwalił się tym zakupem kolegom.
Do sklepu wchodzi dwóch młodych chłopaków i zaczynają podrywać blondynkę:
- My się chyba znamy z plaży prawda? - zagaja jeden.
- O jakie ma Pani malinki! To chłopak zrobił? - wypytuje drugi.
Anna tylko się uśmiecha, podając wiśniówkę i najtańsze piwo.
- Co mi po tych zalotach - mówi. - Żeby kupili tego szampana za dwie stówy, to kto wie, ale wzięli nalewkę...
03.30
Padam z nóg. Dwie wypite kawy i jeden napój energetyzujący nie starczyły na długo.
- Zaraz zaczną się schodzić okoliczni pijaczkowie - straszy Anna-brunetka. - Nie wiadomo dlaczego akurat teraz. Może takie z nich ranne ptaszki, a może w ogóle nie śpią?
Jakoś nie pociesza mnie taka rozrywka. Widziałem dziś tyle osobników w dresach, że czuję się jakbym był na olimpiadzie, a nie w nocnym.
Anny też mają już dosyć: siedzą tu od 21.00. Została im godzina za kasą i do domu. Zabijają czas krzyżówkami i kawą, ale na niewiele się to zdaje.
Ja za to nauczyłem się już cen piw i wódek, ale gdy patrzę na kupujących rodzi się we mnie silne przekonanie, że zostanę abstynentem.
4.30
Pora na nowy typ klientów: kierowcy autobusów w drodze do pracy kupują drożdżówkę, pracujące mamy kupują płatki na śniadanie. Razem z nimi stadami pojawiają się menele. Proszą o winko na kreskę, ale na litość nie ma co liczyć, więc szybko dają sobie spokój. Przychodzą zmiennicy dziewczyn. Lublin budzi się do życia.
Ja wręcz odwrotnie - padam z nóg. Po drodze do domu widzę klienta, który kupił w nocy siedem nalewek - wygląda na trzeźwego. O tej porze nic mnie nie zdziwi - idę spać.