– Tu zostało ukaranych dwóch: syn, który leży w szpitalu i ten, co strzelił i siedzi w więzieniu. A co z ich dowódcami? – pyta Zbigniew Dudek, ojciec szeregowego, który został postrzelony przez kolegę w lubelskiej jednostce.
d
Od lutego każdy dzień ojca żołnierza wygląda tak samo. Z podlubartowskich Chlewisk jedzie rowerem na przystanek, potem „żółtkiem” do Lublina. Lubelska Korporacja Komunikacyjna przyznała mu bezpłatny bilet. W Wojskowym Szpitalu jest od trzynastej do osiemnastej. Karmi syna, rozmawia z nim, urozmaica czas jak umie. Bogdan leży na oddziale intensywnej terapii. Jest całkowicie sparaliżowany. Pomóc może mu już tylko cud.
– Prosi: „Zabierzcie mnie do domu”. Ale to niemożliwe. Trzeba by zabrać nie tylko całą aparaturę, ale i zapewnić stałą opiekę lekarza – mówi ojciec.
Pociągnął za spust
Bogdan miał skończone technikum, kilka kursów i ambitne plany na przyszłość Kilka tygodni przed postrzeleniem zaręczył się z dziewczyną.
– Miał wyjść z wojska w maju, na jesień planowali ślub – opowiada matka.
Kilka dni przed wypadkiem Bogdan wpadł do domu. Odwiedził kolegów. 26 lutego, w ułamku sekundy, jego życie zamieniło się w koszmar.
Tego dnia szeregowy Rafał S. został wyznaczony do służby wartowniczej. Do wartowni przyszedł około siedemnastej. Dowódca kazał mu rozprowadzić żołnierzy na posterunki wartownicze. Rafał S. wrócił po kilku minutach. Wszedł do wartowni przez otwarte drzwi. W rękach miał pistolet maszynowy z 25 sztukami amunicji. Dowódca warty powinien odebrać mu magazynek z amunicją. Nikt jednak nie zainteresował się jego powrotem na wartownię. Rafał S. minął korytarz i wszedł do świetlicy. Było tam dwóch żołnierzy. Podszedł do Bogdana Dudka, który siedział przy stoliku. Stojąc obok niego zaczął manipulować przy pistolecie maszynowym. Przeładował broń i nagle pociągnął za spust.
– Powiedział jakiś tekst z filmu, skierował lufę w stronę kolegi, wtedy broń wystrzeliła – opowiadał na rozprawie sądowej świadek zajścia.
Pocisk trafił Bogdana w głowę. Roztrzaskał mu rdzeń kręgowy.
Przez głupotę
Rafał S. zaczął krzyczeć, że to Bogdan sam się postrzelił.
– Bałem się konsekwencji – wyznał potem w prokuraturze. – Przyczyną tego zdarzenia była moja głupota i to, że zaniedbałem rozładowania amunicji – wyjaśniał. Twierdził, że był przekonany, iż pistolecie nie ma amunicji. Sąd przesłuchał też Bogdana, który w szpitalu odzyskał świadomość. Ranny żołnierz powiedział tylko kilka zdań.
Wojskowy Sąd Garnizonowy w Lublinie skazał Rafała S. za nieostrożne obchodzenie się bronią na trzy lata więzienia. Rodzice Bogdana odwołali się od wyroku, chcąc surowszego potraktowania sprawcy, ale sąd wyższej instancji utrzymał orzeczenie w mocy.
Złamany regulamin
W uzasadnieniu wyroku skazującego Rafała S. sąd podkreślił, że do postrzelenia doszło również przez to, iż w jednostce nie przestrzegano regulaminu.
– Drzwi, przez które Rafał S. bez problemów wszedł do wartowni, powinny być zamknięte – mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia pułkownik Jacek Białas. – A po wpuszczeniu go do środka dowódca warty powinien zabrać mu amunicję.
Gdyby drzwi były zamknięte, Rafał S. musiałby zasygnalizować, że chce wejść do wartowni. Wtedy musiałby też oddać amunicję.
– Słyszę w sądzie, że powinien nas oskarżony przeprosić, a do tej pory żaden dowódca tego nie zrobił. A tu wojsko zawiniło – uważa ojciec Bogdana. – Drzwi do wartowni były otwarte, ten żołnierz wszedł tam i nie rozładował broni. Jak biorą żołnierzy, to powinni się nimi opiekować i wyszkolić.
Prokuratura wystąpiła do jednostki o ukaranie dowódcy warty. Doszła do wniosku, że można mówić o odpowiedzialności dyscyplinarnej.
– Za to, że nie dopilnowano, żeby drzwi były właściwie zaryglowane – mówi Przemysław Dudzik, szef wojskowej prokuratury garnizonowej w Lublinie.
Jaką karę otrzymał żołnierz? Tego kapitan Andrzej Ptasiński, oficer prasowy III brygady zmechanizowanej, nie chce powiedzieć.
– Wykonaliśmy wszystkie zalecenie prokuratury – mówi. – Podjęliśmy też szereg działań, żeby do takich przypadków w przyszłości nie dochodziło.
Tylko szpital
Bogdan najpierw trafił do szpitala przy ul. Jaczewskiego w Lublinie. Po dwóch operacjach przeniesiono go do szpitala wojskowego. Leży podłączony do medycznej aparatury, oddycha przy pomocy respiratora.
– Jeździliśmy po wojskowych klinikach i pytali, co można zrobić, ale wszędzie mówią, że jak nie ma własnego oddechu, to żaden szpital go nie weźmie – mówi matka.
Lekarze mówią, że rokowania są złe.
– Jakieś zakażenie i .... – ojciec urywa wpół zdania, załamując ręce.
Wojskowa Komisja Lekarska stwierdziła u Bogdana 100-procentowy uszczerbek na zdrowiu. Wojsko przyznało mu odszkodowanie w wysokości ponad 44 tys. zł, po 445 zł za jeden procent uszczerbku. Mężczyzna dostaje też rentę. Jego rodzina uważa, że to nie rekompensuje mu poniesionych strat. Wystąpili przeciwko jednostce na drogę sądową. Domagają się 850 tys. zł zadośćuczynienia.
„Nie sposób wyobrazić sobie, by człowieka mogło spotkać jeszcze coś gorszego” – napisał w pozwie prawnik Bogdana.