Pojęcia nie miałem, że w policji naszej kochanej lubelskiej marnują się tak wybitne talenty kabaretowe, jak wielce szanowny pan Komendant Wojewódzki Marek Hebda. Ani Mru Mru już niech się boi! Początkowo myślałem, że na mieście, za przeproszeniem, tylko jaja sobie z pana komendanta robią, opowiadając o jego rzekomych groźbach, wyrażanych publicznie pod adresem wszelkiej maści przestępców. Ze środowego Dziennika wynika wszakże, że zabawa się skończyła: "Zło będzie wypalał gorącym żelazem” - opowiada ze śmiertelną powagą o zamierzeniach swego przełożonego inspektor Henryk Rudnik, zastępca komendanta, cytując pryncypała.
Obawiam się, że w tym momencie wielu złodziejom, rabusiom, gwałcicielom i wszelakiego pokroju bandytom może być potrzebna szybka pomoc chirurgiczna - przecież po tych kabaretowych wystąpieniach przedstawicieli stróżów prawa mogą popękać ze śmiechu i trzeba ich będzie pozszywać.
I nie chodzi o to, że średnio rozgarnięty recydywista wie, iż jedno z ostatnich "wypalań gorącym żelazem” na dzisiejszym terytorium Polski odbyło się niedługo przed bitwą pod Grunwaldem i niekoniecznie było zgodne z literą ówczesnego prawa.
Już nawet nie chodzi o to, że nasi dzielni chłopcy-mundurowcy i z miękką gumową pałą niespecjalnie sobie radzą (choćby wołający o pomstę do Komendanta Głównego brak właściwej reakcji ze strony lokalnej policji na, opisywane już w prasie, rozwydrzenie pijących w osiedlach pod chmurką, oddających publicznie mocz pod drzewkami i krzakami, obicie i głośno rzucających "mięsem” pod blokami coraz liczniejszych, zupełnie bezkarnych, meneli; przykład: okolice czechowskiego domu kultury) I co - gorące żelazo dać im do ręki?! Przecież sami się poparzą, a bandyci jeszcze bardziej urosną w siłę.
Chodzi o to - i z tego zapewne śmieją się bandyci do rozpuku - że Komendant Wojewódzki Marek Hebda, jeśli poważnie traktuje własne słowa, powinien rozgrzać żelazo do czerwoności, a następnie złapać je własnymi, gołymi rękami. Zaczynając tępić zło od siebie, da piękny, godny naśladowania przykład.
Co złego jest na rękach pana komendanta? Mikroślady pochodzące z listu skierowanego do niego przez Grzegorza Kurczuka, ministra sprawiedliwości, posła SLD. Otóż minister sprawiedliwości, przy pomocy wspomnianego listu, usiłował "załatwić” pracę w lubelskiej policji panu o imieniu Daniel, a nazwisku zaczynającym się na literkę W. Czy dzięki protekcji ministra, czy dzięki swym kwalifikacjom Daniel W. pracę dostał - pan Bóg i pan komendant raczą wiedzieć, a ludowi podaje się do wierzenia, że, jak najbardziej, pan Daniel się nadawał...
I przez tydzień policjantem był. Do dnia, aż wsiadł za kierownicę i ruszył na podwójnym gazie, rozbijając auto i raniąc siebie oraz pasażera, a przy okazji ...dekonspirując protektora.
Wniosek z tej smutnej historii, która może rozśmieszać jedynie pozbawionych uczuć bandytów, jest na szczęście optymistyczny: jeśli komendant Hebda odkazi sobie ręce gorącym żelazem, to już nigdy mu nie przyjdzie do głowy, by tracić swój czynny czas na czytanie i rozpatrywanie protekcyjnych listów. Bo - powiedzmy to sobie otwarcie - taka korespondencja jest oczywistym złem.