Rozmowa z Piotrem „Peterem” Wiwczarekiem, liderem legendarnej grupy Vader.
– Praktycznie wszystkim! T-34 był dla Niemców bodźcem do skonstruowania najlepszego czołgu II wojny, jakim niewątpliwie była Pantera. Mówię tu oczywiście o ostatniej wersji tego pojazdu oznaczonej jako Ausf.G. Legendę T-34 stworzył już sam Wehrmacht, mimo że ten czołg był bardziej niż daleki od dobrego czołgu. W Polsce kult „Rudego” również zrobił swoje...
• A mówi się, że T-34 wygrał wojnę?
– Jeśli tak, to tylko dzięki temu, że było ich tysiące, nie brakowało części i alianci nie bombardowali dzień i noc radzieckich fabryk. Poza tym, popatrz na sylwetkę Pantery: piękna forma! I do tego zabójcza. Prawda jest taka, że nawet świetnie pomyślany, aluminiowy silnik dieslowski T-34 nie zastąpił fatalnej jakości materiałów i wykonania czy innych fatalnych w skutkach „pomysłów” myśli stalinowskiej.
• Jesteś też graczem. Dużo spędzasz czasu przy monitorze?
– Kiedyś tak. Dziś nie mam już czasu na całonocne posiedzenia przy kolejnych poziomach. Szkoda mi poza tym życia na batalie wirtualne. Owszem, od czasu do czasu zasiądę do nowego „Operation Flashpoint” czy „Company of Heroes”; czasami za stery Tygrysa. Generalnie, więcej czasu spędzam na poszukiwaniu nowych źródeł wiedzy i pisaniu.
• Ale na pierwszym miejscu wciąż jest muzyka i koncerty. Nie męczy cię to czasami?
– Życie jest za krótkie, by odpoczywać. Vader to ciężko pracująca machina, niemniej jednak i tu jest czas, by odsapnąć między kolejnymi scenicznymi bitwami. A to, że zespół daje mi ciągłe zajęcie, jest raczej powodem do radości niż do narzekań.
• Koncertując zwiedziłeś większość świata. Są jeszcze jakieś miejsca, gdzie nie graliście?
– Jest wiele miejsc na świecie, gdzie są tysiące fanów metalu i gdzie jeszcze nie dotarliśmy. Każdego roku pojawiają się nowe miejsca. Zarówno nowe miasta w tak już mocno poznanej Europie czy Stanach, jak i nowe kraje. Coraz więcej koncertów organizuje się na Wschodzie: w Rosji, na Białorusi czy na Ukrainie. Chiny pomyślały – wreszcie – o swoich Metal Maniacs. Trasy dotarły do Nowej Zelandii. Jest gdzie i dla kogo grać.
• Często mówisz w wywiadach o wyjątkowej więzi fanów metalu, która niestety zanika. Ta społeczność bardzo się zmieniła od czasów, kiedy nagrywaliście pierwsze demo?
– Powiem tylko tyle, że lata 80. i 90., są tak drastycznie różne pod każdym względem, że temat ten stanowił podstawę do napisania biografii Vadera. Solidny materiał jest w fazie powstawania. Planowaliśmy wydanie czegoś takiego na 25-lecie działalności zespołu, jednak temat rozwinął się na tyle, że wraz z autorem – Jarkiem Szubrychtem – postanowiliśmy poczekać i zebrać więcej materiału. Praktycznie każdego tygodnia pojawia się coś nowego, co udaje nam się „odkopać” z przeszłości.
• A jak zaczęła się wasza przygoda z muzyką?
– Trudno powiedzieć kiedy rozpoczęła się moja „kariera”. Czy kiedy zaśpiewałem w przedszkolu „Przyjedź mamo na przysięgę” do mikrofonu, czy może kiedy w wieku 8 lat grałem na głównej scenie filharmonii olsztyńskiej na skrzypcach „Kurki trzy”.
• A poważnie?
– Chyba od zespołu Judas Priest, którego wielkim fanem jestem do dziś. To był zapalnik do grania w kapeli i przerzucenia się z basu na gitarę. Stało się to jakieś dwa miesiące po spotkaniu Zbyszka Wróblewskiego, z którym założyłem zespół Vader w 1983 roku. Na realną karierę dała nam jednak szansę dopiero firma Earache Records z Anglii, która podpisała z nami kontrakt, wydała płytę i zorganizowała pierwsze trasy w zachodniej Europie i USA. Czekaliśmy na to prawie 10 lat.
• Jako muzyk osiągnąłeś już bardzo dużo. Vader jest jednym z czołowych zespołów metalowych na świecie. Co dalej?
– Każda kolejna płyta jest spełnieniem kolejnego marzenia. Osobiście bardzo chciałbym nagrać kolejny wolumin „Future of the Past”, płyty, która ma przypomnieć dzisiejszym pokoleniom metalowego świata o zapomnianych kapelach czy pojedynczych kawałkach, które zapoczątkowały ten piękny styl. Chciałbym także zagrać w Polsce wspólny koncert z kilkoma mocnymi zespołami, po którym choć połowa fanów byłaby zadowolona i nie narzekałaby na komercję.
• Często podkreślasz, że jesteś liderem zespołu i końcowe zdanie należy do ciebie. Może trzymasz zespół zbyt twardą ręką?
– Być może. Być może właśnie dlatego jeszcze zespół istnieje... Vader to nie rurki z kremem! Aby tu grać, trzeba sobie zasłużyć. Nie ma przymusu, są obowiązki. Nie każdemu się to podoba, a mnie nie każdy się podoba. To jest sztuka, a nie scena polityczna czy program „szansa na sukces”!
• Wasza ostatni płyta „Necropolis” ukazała się już jakiś czas temu. Coś nowego?
– Jest kilka projektów. Planowałem nawet nagranie EP-ki, ale chyba raczej poczekam trochę i skupię się na pełnowymiarowej płycie na rok 2011. Szykuję powrót „mrocznej Rzeszy” i tajemnic starożytnych odkrytych i przechowywanych w niedostępnych podziemiach „Czarnej Gwardii” nazistowskich Niemiec. Jeśli ktoś grał w Wolfensteina, to wie, o czym mówię.