Do Lublina przyjechała ze Śląska. Na moment; trochę pograć w piłkę ręczną.
Sabina Włodek, dziewczyna z Mikołowa Śląskiego. Miała 22 lata, kiedy dzień po ślubie z Robertem, też Ślązakiem, wyjechała na pierwsze zgrupowanie MKS Montex Lublin. - W Lublinie był najsilniejszy polski zespół piłkarek ręcznych. Najlepsze dziewczyny. To było dla mnie prawdziwe wyzwanie - tłumaczy.
Hartowanie
- Nie bałam się samodzielności. Ale też nie zakładałam, że zabawię tu długo - dodaje. - Lublin miał być przystankiem w moim życiu. Chciałam pograć ze dwa sezony, powrzucać trochę bramek i wrócić na Śląsk.
W Lublinie czuła się coraz pewniej, lepiej, swojsko. Wszystko dzięki ludziom, których tu poznała. Znajomym, przyjaciołom. Dziś mówi, że po prostu wsiąkła wraz z Robertem w Lublin. I nie wyobraża sobie życia gdzie indziej.
To tutaj urodził się ich syn Kuba właściwie Lublinianin, który Śląsk widzi tylko od święta. Za to na co dzień widzi babcię, która też przeniosła się ze Śląska na Lubelszczyznę; żeby być bliżej dzieci. - No i czego nam więcej potrzeba? - pyta Sabina. - Tu jesteśmy wszyscy u siebie.
Nowa dyscyplina
- Przygoda z polityką? - uśmiecha się. - Przygoda to właściwe słowo, bo wszystko zaczęło się od niespodziewanego telefonu od Krzysztofa Łątki z Platformy Obywatelskiej, który tak po prostu zaproponował mi start z ich listy PO.
Sabina przyznaje, że polityką interesowała się dotąd raczej niespecjalnie. Ważniejsze były treningi i mecze. Parcie na bramkę. A tu nagle miała zawalczyć zupełnie inaczej i o coś zupełnie innego. - Zgodziłam się, bo poglądy PO są zbieżne z moimi, ale tak w głębi duszy nie wierzyłam w jakiś sukces - przyznaje szczerze. - Nie miałam żadnej kampanii wyborczej, nikogo nie agitowałam. Startowałam z trzeciego miejsca listy. Wyborczą niedzielę spędziłam całkiem normalnie, bez emocji. Nie zasadzałam się na wygraną, bo w tej dziedzinie, jaką jest polityka nie czułam się jakąś liderką.
Moja dziedzina
- Szok. I druga myśl, że teraz będę mieć jeszcze mniej czasu, bo przecież praca w radzie wymaga przygotowania, kontaktów z ludźmi. Spokojnego przemyślenia wielu spraw.
Wbrew temu, co mówią i piszą niektórzy, Sabina dokładnie wie, co chce zrobić dla miasta. - Znam się na sporcie, i to od podszewki. Wiem, czego nam potrzeba.
A potrzeba nam, zdaniem Sabiny, pomysłu na to, jak ma wyglądać sport w Lublinie. Jak mają przebiegać sportowe zajęcia pozalekcyjne z dziećmi, których dziś u nas jak na lekarstwo, bo po prostu nie ma na to pieniędzy. Skąd wziąć pieniądze na sport? Na co i na kogo postawić?
- Chcę działać w komisji sportu, bo to moja domena. Nie będę wypowiadać się w kwestiach kultury, czy na przykład przemysłu, ale o sporcie coś niecoś wiem. I coś dobrego, mam nadzieję, z tego wyniknie. Bo radni powinni być fachowcami w swojej dziedzinie.
Operacja
Zanim jednak polityka przyszła do Sabiny, ona pierwsza wyszła trochę poza sport. Latem postanowiła: idę na studia.
- Wybrałam pedagogikę specjalną w Wyższej Szkole Społeczno-Przyrodniczej w Lublinie. To tak z sentymentu do przerwanego na Śląsku studium medycznego. Chciałam dalej uczyć się do pracy z dziećmi specjalnej troski - wyjaśnia.
Decyzja o dalszej nauce splotła się z jednym z najtrudniejszych momentów w życiu Sabiny. - W lipcu byłam na obozie sportowym. I nagle trzask w plecach. Potworny, niekończący się ból - wspomina.
Wypadnięty dysk nie pozwalał jej chodzić, siedzieć, leżeć, ani spać.
Operacja.
- Miałam w swojej karierze 4 poważne operacje. Po każdej z nich pod znakiem zapytania stała moja sportowa kariera. Tym razem gra toczyła się nie tylko o sport, ale w ogóle o moje dalsze życie. Co tu dużo mówić: siadła mi psychika - opowiada Sabina.
Szpital w Warszawie. Odział neurochirurgii. Same poważne przypadki: operacje kręgosłupa, głowy. - Świadomość, że to nie kolano, nie łokieć, ale kręgosłup. Że nie wiadomo, jak to wszystko się skończy, czy będę sprawna... - Sabina odwraca głowę.
Kubuś
Kuba urodził się trzy i pół roku temu, w lipcu.
- I wszystko przewartościował, odmienił. Mnie, moje życie... Zatrzymałam się, zaczęłam myśleć przede wszystkim o dziecku, o rodzinie. Reszta trochę przybladła, zeszła na drugi plan.
Już kilka miesięcy po urodzeniu Kuby, Sabina wróciła do regularnych treningów. Była potrzebna, nie mogła zawieść dziewczyn, trenera, zespołu - z drużyny odeszły wtedy najsilniejsze zawodniczki. "Życzliwi” mówili, że to koniec lubelskiej piłki ręcznej. Sabina ruszyła do walki, a za nią - drobną, filigranową, - cały zespół. Drużyna znowu była na szczycie.
Wrażliwość
Nie ukrywa, że dziś, po 11 latach gry w lubelskiej drużynie piłkarek ręcznych znalazła się na sportowym zakręcie. - Nie wiem, czy wrócę do grania, czy mi na to zdrowie pozwoli - mówi otwarcie. - Ale wiem, że nie to jest najważniejsze. Polityka? To nie jest moja przyszłość.
Chce pracować z dziećmi, z młodymi ludźmi. Uczyć ich miłości do sportu. Może rehabilitować?
- W studium medycznym, które rozpoczęłam na Śląsku miałam już doświadczenia z dziećmi z zespołem Downa. Fantastyczne dzieciaki, na które po prostu trzeba się otworzyć, traktować je normalnie, bez uprzedzeń i zahamowań. Wiem, że mogłabym pomóc takim dzieciom.
Pracowita, sumienna, odpowiedzialna - wylicza zalety żony Robert. A po chwili: - No i bardzo wrażliwa... Tego nie widać w grze. Ale wżyciu - bardzo.
Gospodyni
Na niedzielny obiad Sabina robi kluski śląskie, roladę mięsną i kapustę czerwoną - modrą, jak mówią na Śląsku. Lubi gotować. Prawdziwa gospodyni. Tak, jak jej mama. I jak mama, która nigdy nie wpływała na jej decyzje, mówi: - Nie zamierzam planować Kubie przyszłości, sam wybierze, co będzie chciał robić. Niech wybierze najlepiej - dla siebie. Ważne, żeby był szczęśliwy. No bo co jest w życiu ważniejszego?... - uśmiecha się Sa