d W izbie kockiego cadyka stał zegar. Menachem Mendel przez 24 godziny na dobę czytał mądre księgi. Co godzinę sprawdzał, czy zegar się nie śpieszy, poprawiał wskazówkę. Wówczas, zamiast bicia, po izbie rozlegał się kobiecy śpiew. Zegar już nie zaśpiewa, ale do dziś nocą na strychu słychać szuranie i kroki. Jedni mówią, że to duch cadyka stęsknionego za śpiewem, inni, że to dusze, które szukają wzniosłego człowieka.
W Kocku przywitano go kamieniami.
–„Jedno jest pewne: ci ludzie nie są obojętni wobec spraw najważniejszych” – powiedział cadyk i pozostał tu aż do śmierci – opowiada Tomasz Futera, dyrektor miejscowej szkoły podstawowej i gimnazjum, zakochany w historii miasteczka.
Dziś pod dom cadyka i na jego grób pielgrzymują Żydzi z całego świata. Z wieżyczki odosobnienia widać trzy strony świata i trzy drogi. Jedna prowadzi w kierunku grobu Berka Joselewicza, polskiego Żyda, który leży przy drodze, zamiast na kirkucie lub polskim cmentarzu, druga na kirkut, trzecia w kierunku kościoła i pałacu. Na każdej z tych dróg czekają niespodzianki. Jak ta na warszawskiej: trzy krowy na sznurze i prowadzący je mieszkaniec Kocka, na którego tu woła się Locik lub Śledź...
Strażnik cadykowego grobu
Cadyk Menachem Mendel w odosobnieniu przeżył 20 lat. Przez specjalny otwór w drzwiach raz dziennie podawano mu talerz zupy. Według legendy w izbie wytrysnęło źródło, by wzniosły mąż mógł dostąpić rytualnej kąpieli.
A kiedy już odszedł z tego świata, pochowano go na kirkucie.
Jedziemy więc na kirkut. Klucz ma Roman Stasiak.
– Po wojnie na cmentarz wjechał ciągnik i zaczął wyrywać z ziemi macewy. Na zaoranym kirkucie posadzono drzewa. Kamień poszedł na drogi, osełki i co tam komu było potrzeba. Cadykowi pług nie dał rady –opowiada Stasiak.
Jakieś 10 lat temu do Stasiaka przyjechali rabini z Izraela i zlecili wymurować kamienny cokół. Stasiak, jak umiał, cadykowi Mendelowi grób zrobił. Na jedną ze ścian wmurował 3 tablice.
– O tu, na środkowej, pisze, że to ważny cadyk był. Nawet ludzi uzdrawiał. Przyjeżdżają tu, biorą klucz i modlą się, by wysłuchał ich próśb. Ostatnio było tu trzech, co pochodzą z Kocka – kiwa głową strażnik cadykowego grobu...
Tu straszy Italmarca
Wracamy do miasteczka, by zderzyć wspomnień czar z okrutną teraźniejszością. Mieszkańcy do dziś pamiętają, jak w latach 90. do Kocka wszedł z inwestycją bardzo ważny biznesmen. Kupił fabrykę tekstyliów „Włókno”, kupił restaurację „Kameralną” i pod szyldem Italmarca zaczął robić meble.
Dziś rozległe budynki popadają w ruinę, na dachu porasta trawa, po zdewastowanych obiektach hula wiatr.
– Panie, robili te meble robili, aż któregoś dnia najechał tu UOP i w piwnicach znaleźli samochód bezakcyzowej gorzały. Ostatnio widziałem właściciela w telewizji, jak go w kajdankach prowadzili. Na całego w biznesy poszedł – kiwa głową napotkany przechodzień.
W gminie rozkładają ręce.
– Niewiele możemy zrobić, gdyż bank za długi wszedł właścicielowi Markowi Kolasińskiemu na hipotekę za długi. Kto to w takiej sytuacji kupi? – zastanawia się Elżbieta Ciszewska Bogusz – sekretarz gminy.
Nie szacherką, nie kwaterką
Berek Joselewicz walczył za Polskę, dostał odznaczenia od Kościuszki, Dąbrowskiego i Poniatowskiego. Choć zginął za Polskę, nie leży na polskim cmentarzu. Choć był Żydem, nie leży na kirkucie.
– Podobno Żydzi posłuchali się rabina, złożyli ciało Berka na wozie i ...powierzyli sprawę wołom. W kierunku którego cmentarza miały ruszyć, tam Berek miał leżeć. Nie ruszyły ani tu, ani tu, tylko na Białobrzegi. Hrabia Żółtowski ufundował mu kopiec i nagrobny kamień z napisem: „Nie szacherką, nie kwaterką, lecz się krwią dorobił sławy” – opowiada Tomasz Futera.
Grób jest ogrodzony i starannie posprzątany. Żydzi tu nie bywają, czasem ktoś się przeżegna i zostawi bukiecik polnych kwiatów.
Na przedwojennych zdjęciach, pieczołowicie zgranych na płytę przez nauczycieli szkoły podstawowej i gimnazjum, widać tłumy Polaków i Żydów modlących się przy grobie Berka.
– To piękny symbol, Tego uczymy nasze dzieci i młodzież – wznoszenia się ponad granice i podziały. Uczymy ich także patrzeć na Kock jak na miasteczko o wielu korzeniach: polskich, żydowskich i ariańskich– dodaje dyrektor Futera.
Kto ukradł Cegielskiego?
Droga obok Berka wiedzie w kierunku dawnej krochmalni i papierni. Krochmalnię, w której pracowała unikalna maszyna parowa z fabryki Cegielskiego, kupił biznesmen Oskar Sobański.
Jesteśmy na miejscu. Nad zabytkowym budynkiem góruje strzelisty komin. Wybite szyby, rozwarte drzwi, wyrwane kable i tego co najbardziej żal: resztki parowej maszyny z 1908 r., której nie dało się wyrwać z fundamentów. Kompletna ruina.
– Pamiętam, jak przyjechał na dzień przed przetargiem. Pooglądał, postukał i mówi, że kupuje krochmalnię. No i kupił. Któregoś dnia pod krochmalnię podjechał samochód i nazajutrz... maszyny Cegielskiego nie było! Kto ukradł? To straszne. A właściciela nie widziałam już ze trzy lata – opowiada Małgorzata Muszyńska, mieszkająca obok krochmalni.
Co na to gmina?
– Pan Sobański jest człowiek światowy i kontakt z nim jest utrudniony. Wpłacił pierwszą ratę do Agencji Rynku Rolnego. Z pomocą komornika egzekwujemy podatki. Kiedyś nawet sam zadzwonił, że może by to ktoś kupił. Zdaje się, że sprawa jest w sądzie – tłumaczy Elżbieta Ciszewska Bogusz, sekretarz gminy.
Viagry im dać
Droga obok zrujnowanej krochmalni prowadzi na stawy, gdzie urzęduje Marian Rapacewicz.
Panie, to hrabia na Kocku! – mówią mieszkańcy o dyrektorze Gospodarstwa Rybackiego. – Jedyny taki, co mu się w tutaj udało – dodają.
Prawie tysiąc hektarów żyznej ziemi, tysiąc ton ryby rocznie, 650 ton ryby hodowlanej. Przede wszystkim karp. Ale także amur, tołpyga, sandacz, szczupak, sum, lin.
– Z zawodu jestem ichtiologiem. W 1967 r. przyszedłem na staż. Od 1979 kieruję Gospodarstwem Rybackim Kock z siedzibą w Podlodowie. Mamy 48 pracowników, chęć do pracy i za mało ryb na sprzedaż w tym roku – śmieje się Rapacewicz.
• Mówią, że udało się tu panu...
– Udało.
• Miał pan szczęście, dobrą rękę?
– Mam pasję do tego, co robię i dwie ręce do roboty.
• Czemu tak ciężko zrobić w Kocku interes?
– Bo trzeba bardzo chcieć. A tu gdzie dwóch się spotka, to narzekają. Jak u Mrożka, co o tych chłopach tak pisał: Zasiało by się coś! E tam, i tak nie urośnie. I siedzą dalej. Do tego ruchome przepisy, żadnej stabilności i urzędnicy. Dwa razy za dużo.
• Co z tym zrobić?
– Jak to co?! Viagry im wszystkim dać!...
W biciu zegara zaklął jej głos
Wracamy do Kocka, do domu cadyka, o którym najwięcej wie Maria Kowalewska. Jakże by inaczej, skoro mieszkała tu za młodych lat.
Do samotnej izdebki cadyka, z której widać trzy strony świata, nie ma wejścia. Domem cadyka, podwórkiem i wygódkami podzieliły się rodziny i z jednego mieszkania idzie się na strych, a stamtąd do wieżyczki, gdzie stał zegar.
– Myśleliśmy nad muzeum, ale Żydzi woleli, żeby tu mieszkali żywi ludzie. Teraz trzeba by to odkupić, dać mieszkania, ale raczej nic z tego nie wyjdzie – tłumaczy burmistrz Stanisław Jeśkiewicz.
Gospodarza od strychu nie ma. A Maria Kowalewska, co o Kocku wie wszystko, zgodziła się opowiedzieć historię niezwykłą:
– O tym zegarze to napisała Hanna Krall. Zrobił go nieszczęśliwy zegarmistrz z Proskurowa. Kiedy umarła mu narzeczona, zaklął w biciu zegara jej głos. Cadyk Mendel przed śmiercią wyznał swojemu uczniowi, że przez swoje całe ponure życie ciężko grzeszył, słuchając kobiecego śpiewu.
Idziemy na podwórko.
– Tu gdzieś podczas ostatniej wojny trafiła bomba. Prosto w schron, który wybudował sobie rabin Josef Morgensztern, prawnuk Menachema Mendla. Dziewiątego września na kasztelach były jeszcze jabłka. Wśród nich głowa rabina, oderwana od ciała przez pierwszą bombę zrzuconą na Kock. Tak zginął ostatni rabin. Nie w komorze gazowej, ale wśród drzew – opowiada Maria Kowalewska.
A ludzie, co tu mieszkają, zegara już nie słyszą, śpiewu kobiety też. Czasem słyszą stukot butów na strychu. Czy to cadyk szuka zegara, chcąc usłyszeć jego śpiew?...