Jak brat mógł podnieść rękę na brata? Odpowiedzi na to pytanie nie znalazł ani biskup łucki Marcjan Trofimiak, ani wierni zgromadzeni w łuckiej katedrze, którzy 12 lipca modlili się za Polaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów.
Krwawa niedziele
– W niedzielę, 11 lipca 1943 roku, cały kościół w Kisielinie był wypełniony wiernymi – wspomina 86-letni Bronisław Zinkiewicz. – Była tam też moja mama. Ukraińcy otoczyli kościół, otworzyli wszystkie drzwi, zaczęli do środka wrzucać granaty i strzelać z karabinów. Kościół podpalili. Mama zginęła najprawdopodobniej od pierwszych kul.
81-letni Stanisław Filipowicz stracił tego samego dnia w Porycku matkę, dwie siostry i siostrzenicę. – Rano ojciec ze znajomymi wykopali na cmentarzu mogiłę – wspomina. – Tam położono moich najbliższych.
Jemu udało się przeżyć. Widział, jak przy ołtarzu kule dosięgły ks. Bolesława Szawłowskiego. – Przecież byliśmy sąsiadami i taką straszną nam śmierć zadali! – mówi nam w drodze do Łucka Zofia Szwal.
Uciekajcie!
Zofia Szwal mieszkała z rodziną w Orzeszynie niedaleko Porycka. 11 lipca 1943 roku Ukraińcy zamordowali jej rodziców oraz siostrę i brata ojca. – Nikt się tego nie spodziewał – mówi pani Zofia, choć przypomina sobie, że dzień wcześniej, 10 lipca 1943 roku, w Orzeszynie pojawiła się starsza Ukrainka z sąsiedniej wioski prosząc, by uciekali. Nikt jednak nie miał zamiaru jej słuchać. Zginęło ponad 300 osób.
Zmowa milczenia
Takich historii są tysiące. W krwawą niedzielę oddziały UPA zaatakowały ponad 160 polskich kościołów, mordując księży i tysiące bezbronnych wiernych.
– W sumie w czasie ludobójstwa na Kresach Wschodnich w latach 1939–1947 zamordowano 150 tys. Polaków, a także wielu Żydów, Ormian i przedstawicieli innych narodowości, w tym też tych sprawiedliwych Ukraińców, którzy ratowali Polaków lub wyrażali swój sprzeciw wobec opętańczej ideologii Bandery, Doncowa i Szuchewycza – zwraca uwagę ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, autor książki "Przemilczane ludobójstwo na Kresach”.
Podkreśla, że na większości zbiorowych mogił do tej pory nie postawiono nawet krzyża. – Cała zaś sprawa ludobójstwa otoczona jest zmową milczenia, wynikającą z tak zwanej poprawności politycznej – wskazuje ks. Tadeusz.
Symbol naszej pamięci
12 lipca razem z zamojskimi Wołyniakami wyruszyliśmy rankiem do Łucka. Po drodze odwiedzamy miejsca, gdzie 66 lat mieszkali w rodzinami, m.in. w Fundumie, Sielcu, Porycku i Skurczu.
Po ich rodzinnych wioskach nie ma śladu. Nie wszędzie pozwolono ustawić krzyż, gdzie mogą zapalić znicze, złożyć kwiaty i pomodlić się za najbliższych.
– Życie jest darem, który pochodzi od boga – mówi w łuckiej katedrze Świętych Apostołów Piotra i Pawła bp Trofimiak. – On jest twórcą życia. Nie można tego życia innemu odebrać. Dzisiaj stajemy tu przy krzyżach i płonących zniczach. To symbol naszej pamięci o tych, którzy odeszli. Odeszli tak niespodziewanie. Ich życie zostało brutalnie przerwane.
Śmierć na przedmieściach
Podkreśla, że obecnie stosunki z Ukraińcami są poprawne. W 280-tysięcznym Łucku mieszka około 3 tys. Polaków.
– Dobrze, że świadomie przemilczana zbrodnia wychodzi w końcu na światło dzienne – tłumaczy nam po zakończonym nabożeństwie Ewa Siemaszko, badaczka ludobójstwa dokonanego na wołyńskich Polakach podczas II wojny światowej i współautorka monografii "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945”.
– Jesteśmy w szczególnym miejscu. To właśnie w katedrze zbierali się 66 lat temu półnadzy, poranieni rodacy, którym udało się uciec przed śmiertelnym ciosami. Koczowali tu całymi tygodniami. W Wigilię Bożego Narodzenia 1943 roku na przedmieściach Łucka zginęło kolejnych ponad 100 Polaków.
Nie można ukryć śmierci
W sobotę, 11 lipca, telewizja i radio na pierwszym miejscu podawały informacje o rocznicy krwawej niedzieli. Nie brakowało filmów dokumentalnych poświęconych tamtemu wydarzeniu.
– No i w końcu padały słowa "ludobójstwo”, "rzeź” – dodaje Ewa Siemaszko. – Może protesty, memoriały środowisk kresowych, docieranie do polityków obudziły sumienia. Nie można ukryć śmierci stu kilkudziesięciu tysięcy ludzi.
Jedno słowo
Wołyniacy są pod wrażeniem wystąpienia wojewody lubelskiej. – Współcześnie to, czego na bezbronnej polskiej ludności dokonały w latach 1943–1944 Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i jej zbrojne ramię UPA, jest określane mianem czystek etnicznych i jako takie stanowi zbrodnię ludobójstwa. Było też zbrodnią ludobójstwa wtedy, w latach 40. XX wieku – powiedziała 11 lipca Genowefa Tokarska podczas ceremonii odsłonięcia Krzyża Wołyńskiego i wmurowania kamienia węgielnego pod pomnik pomordowanych na Kresach Wschodnich w Chełmie.
– Ta zbrodnia nie została osądzona, a winni nie otrzymali nawet symbolicznej kary. Z przykrością należy stwierdzić, że w niektórych ukraińskich kręgach cieszą się niezasłużoną sławą bohaterów narodowych.
Środowiska kresowe czekają na jedno magiczne słowo. – Władze ukraińskie powinny uderzyć się w pierś i przeprosić za ludobójstwo – mówi Janina Kalinowska, przewodnicząca Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu.