W sobotę 8 września o godz. 6 rano Piotra Stańczaka, drzemiącego nad Wisłą
w Piotrawinie, zerwał głos dzwonka - znak, że ryba chwyciła przynętę. Doskoczył do kija. Podciąga dwa, trzy metry. Stop. On ciągnie, ryba ciągnie. On w swoją stronę, ona w swoją. Zaczyna się walka. Adrenalina podnosi się - to musi być duży sum.
Na brzegu stoi brat
z podbierakiem i harpunem gotów zakłuć i wyciągnąć okaz. Co to jest?! Ryba nikczemnych rozmiarów (33 cm, 75 dkg),
a w pyszczku… zęby jak mleczaki u dziecka. Dziesięć godzin później okaże się,
że to jest… pirania!
Tego dnia zaczął łowić ryby od godziny 22 w nocy. Stosował zanętę na leszcza. Nad ranem nadział na haka żywą przynętę - dwie czerwone rosówki, zastawił w wodzie i czekał na suma. Jakież było jego zdumienie, gdy z toni wodnej wyciągnął małą, zaledwie 33-centymetrową kolorową rybkę. Ważące 75 dkg maleństwo zaskoczyło doświadczonego wędkarza nie tylko masą, ale ukrytymi za dolną wargą
zębami.
- O, Boże! Co to jest?!
- Może jakiś mutant. W czasie powodzi było różnie. Wisła wszystko zalała...
Wrzucił nietypową rybę do siatki. Miarkował sobie jeszcze, że rzeka wylewając może gdzieś w górach zniszczyła eksperymentalną hodowlę ryb. A może jakiś hodowca ryb akwariowych wpuścił to cudo do rzeki? Łowił jeszcze ryby do godziny 11. W sumie złapał 5 leszczy, szczupaka i małego sandacza. Wracając do domu zadzwonił do żony:
- Napuszczaj pełną wannę wody. Złapałem rybę, co
ma zęby jak dziecko...
- To jest pirania - Zygmunt skonstatował od razu.
Piotr odruchowo cisnął rybę w wiadro. Momentalnie stanęły mu przed oczami sceny z filmów grozy, w których piranie bardzo dokładnie obgryzają ciało człowieka, zostawiając goły szkielet.
Z wędkami i piranią wrócił do domu.
- Coś złapał? - zagadnęli go koledzy.
- A, piranię...
- Oszalałeś?! Pirania w Wiśle?!.. - nikt nie wierzył.
Intrygujący okaz obejrzeli domownicy.
- Spodziewałam się zobaczyć coś w rodzaju ośmiornicy, a tu zwykła rybka - wspomina pierwsze wrażenie Kasia, jedna z trzech córek wędkarza.
Pirania, ledwo żywa od wiecznego wyciągania z wody, trafiła wreszcie do wanny. Do Piotra dalej nie mogło dotrzeć, że złapał w Wiśle rybę normalnie żyjącą... w dorzeczu Amazonki. Wątpliwości próbował wyjaśnić czytając Leksykon Zwierząt.
Sprawę przesądził ichtiolog
- Na pewno pirania nie przepłynęła sama z dorzecza Amazonii do Wisły - mówi Marian Jamroz. - Nieprawdopodobne jest, by długo przeżyła w warunkach ekstremalnych. Potrzebuje minimum 26 stopni Celsjusza, a w Wiśle jest 17.
Właściciel ryby robi co może, by utrzymać okaz przy życiu. Chciał piranię karmić krwistą wołowiną, ale mięsa nie tknęła. Niedawno wpuścił do wanny dwie płotki, lecz ta hiena słodkich wód, nie tylko nie wykazała wobec nich agresji, ale stoi w kącie i, niczym kwoka, wydaje się je ochraniać.
- Traktujemy piranię jak nowego członka rodziny. Rano wszyscy pierwsze kroki kierujemy do łazienki. Patrzymy czy żyje, czy w końcu coś zjadła - dodaje.
Ponieważ ryba męczy się i słabnie w wannie, jej właściciel nosi się z zamiarem zakonserwowania okazu.
- Hej! Pirania!” - tak na mnie wołają...
Wieść o piranii lotem błyskawicy obleciała miasto. Ludzie (nawet nieznajomi!) dzwonili, przychodzili, pytali, oglądali i dotykali piranię. Prowadzący w mieście sklep zoologiczny przyjechał obejrzeć okaz busem pełnym dzieciaków. Wycieczki obchodziły się z rybą niezwykle ostrożnie. Trafił się jeden śmiałek, który na oczach kilku gapiów włożył rybie palec do pyszczka. Na szczęście ryba nie wykazywała apetytu...
- Teraz prawie wszyscy rozpoznają mnie w mieście. Nie wołają jednak: "Hej! Piotrek!”, ale: "Hej! Pirania!” - mówi wędkarz.
***
- Połowy tej ryby nie są notowane ani w polskiej ichtiologii, ani przez Polski Związek Wędkarski. Przypadki takie są sporadyczne, wynikają z beztroski akwarystów, hodowców. Piranie złowione w wodach śródlądowych to żart, ciekawostka przyrodnicza - mówi Przemysław Mielcarski, specjalista do spraw zagospodarowania wód.