Widzę wśród ludzi niepokój, ale i zniechęcenie. Nie wiem, jak to się przełoży na dalszą ich chęć do pracy – rozmowa z Janem Flisiakiem, prezesem Przedsiębiorstwa Piekarskiego w Lublinie.
- Zakłady piekarnicze alarmują, że z powodu coraz wyższych rachunków za gaz będą zmuszone zamykać działalność. Jak rachunki wyglądają u Państwa?
– Nie dostaliśmy jeszcze płatności za styczeń, więc szczegółów nie podam. Powiem natomiast, że dziś prowadzenie działalności gospodarczej to hazard. W zależności od tego, jak się rozlicza media lub kiedy podpisze się długoterminową umowę, można wygrać lub przegrać. My gaz i prąd kontraktujemy z dużym wyprzedzeniem. Umowy na dostawy gazu w tym roku podpisaliśmy już na początku ubiegłego. Kiedy więc piekarze informowali teraz o gigantycznym wzroście cen, wczytałem się w szczegóły własnej umowy. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku nasze rachunki za gaz nie będą bardzo odbiegać od ubiegłorocznych. Będziemy płacić 10-15 proc. więcej niż w 2021 r.
- A prąd?
– Umowę podpisaliśmy pół roku temu. Spodziewamy się podwyżki o ok. 60 proc. Na szczęście prąd wykorzystujemy głównie do oświetlenia. Znacznie większy problem byłby ze wzrostem cen gazu, który wykorzystujemy do pieców piekarniczych. W ubiegłym roku zakłady takie jak nasz płaciły 8-10 groszy za jedną kWh, a teraz mają płacić np. 60 groszy. W takiej sytuacji mogą tylko zamknąć działalność. Takich podwyżek nie można „wrzucić” w cenę pieczywa. Tyle nikt by nie zapłacił.
- Czy podwyżka prądu sprawią, że podniesiecie swoje ceny?
– Zobaczymy, co będzie dalej. Proszę wziąć pod uwagę, że oprócz cen mediów są też inne koszty. Od połowy ubiegłego roku bardzo drożeje np. mąka. Już wtedy ceny nijak miały się do kalkulacji gotowych produktów, dlatego konieczne były podwyżki. Muszę przyznać, że zanim wprowadziliśmy je w życie, przez długi czas negocjowaliśmy je z odbiorcami, a teraz znów się one zdezaktualizowały. Dzieje się tak, bo drożeją wszystkie elementy kosztów produkcji. W dodatku zmiany są tak szybkie, że nie możemy nawet oszacować, na czym tak naprawdę stoimy. Bazujemy więc na ubiegłorocznych cenach. Mam nadzieję, że sytuacja dotycząca podwyżek ustabilizuje się w najbliższych miesiącach i wtedy będziemy mogli stwierdzić, czy i o ile musimy zwiększyć ceny.
- Na razie z produkcją nie zwalniacie, ale zmniejszacie liczbę waszych sklepów firmowych.
– W tej chwili mamy tylko sklep przyfabryczny, który ma bardzo wielu klientów i jest rentowny. W ostatnich latach musieliśmy likwidować za to inne punkty. Wszystko dlatego, że rosły koszty pracy i wynajmu lokali. Nie chcieliśmy podnosić cen, a te nie były na tyle wysokie, by równoważyć ponoszone koszty. Jako ostatni, w zeszłym roku, zamknęliśmy sklep przy ul. Górskiej. Jego głównymi klientami byli uczniowie szkoły przy ul. Elsnera. Kiedy zaczęło się zdalne nauczanie, zabrakło klientów. Także dobiła nas pandemia. Zresztą do dziś nie możemy się z niej pozbierać.
- Dlaczego?
– Wszystko zaczęło się w marcu 2020 r. Sparaliżowane było wtedy całkowicie życie nas wszystkich i spowolnił handel. Nasza sprzedaż tąpnęła o 15 proc. i do dziś nie udało nam się jej odbudować. Wszystko wskazuje na to, że miniony rok skończyliśmy pod kreską. Był bardzo kiepski, a mimo to nie dostaliśmy żadnej pomocy.
- Jaki będzie ten rok?
– To wielka niewiadoma. Trudno powiedzieć, jak się to wszystko potoczy, bo wpływa na to szereg zjawisk: inflacja, podwyżki mediów, czy zmiany podatkowe. Uważam, że w tym ostatnim przypadku mamy do czynienia z wejściem w życie niewypracowanych przepisów, które w dodatku są realizowane w bardzo złym czasie pandemii. To nie powinno nastąpić – zwłaszcza w sytuacji, gdy boimy się, że wkrótce wszystko się zmieni. Czytałem przed chwilą o gigantycznym wzroście zakażeń koronawirusem. Wraz z nim rośnie obawa przed kolejnymi restrykcjami, które wpłyną też na naszą pracę. Jeśli uczelnie i szkoły będą działać zdalnie, to natychmiast spadnie popyt.
- Widzi pan te obawy wokół siebie?
– Moi pracownicy ciągle pytają jak teraz będzie, mając na myśli np. zmiany podatkowe. Widzę wśród ludzi niepokój, ale i zniechęcenie. Nie wiem, jak to się przełoży na dalszą ich chęć do pracy. Nie załamujemy się jednak. Działaliśmy przez lata więc teraz też nie poddamy się bez walki.