Wakacje. Dla niektórych młodych ludzi to czas wypoczynku, dla innych okres wytężonej pracy.
Po to, aby zarobić na wyjazd w góry lub nad morze, albo zapłacić za kolejny semestr nauki. Reporter Dziennika wcielił się w młodzieńca, który poszukuje wakacyjnych możliwości zarobku.
Wyszukuję kolejne ogłoszenie. Próbuję zgłosić się jako pomocnik kucharza. – Jest pan studentem – powtarza moje słowa głos w słuchawce – proszę do nas przyjechać, szef będzie o piętnastej. Gdy podpytuję o warunki i rodzaj umowy, rozmówczyni oświadcza:
– Na początku na pewno nie będzie żadnej umowy. Po okresie próbnym okaże się, czy coś panu zaoferujemy.
Nie podoba mi się pomysł pracy za „Bóg zapłać”. Ciekawsze wydaje się odręczne przepisywanie tekstów i naklejanie nalepek na długopisy. Telefonuję zatem do osoby, która dała ogłoszeniem o takim zajęciu.
– Płacimy 10 groszy od długopisu, a około złotówki za stronę tekstu – recytuje zleceniodawca. – Podam też od razu telefon do kierowniczki, gdyby były jakieś problemy z rozliczeniem.
Nie dopytuję, jakie to mogą być problemy – od razu rodzi się we mnie nieufność. Dziwne też wydają mi się zasady tej pracy: najpierw trzeba wysłać cztery znaczki po 1,20 zł, pierwsza partia materiałów ma dotrzeć do mnie za miesiąc, a przy ich odbiorze muszę zapłacić 44 zł wadium. Dzwonie pod ostatni numer.
– Przychodź pan po niedzieli z ciuchami roboczymi – słyszę konkretną ofertę od człowieka, który poszukuje brukarzy.
Zgłaszam się jeszcze do Centrum Edukacji i Pracy OHP na ul. Środkowej w Lublinie.
– Najpierw należy wypełnić ankietę i podać swoje oczekiwania – instruuje mnie Piotr Dziurda. – W miarę pojawiania się ofert będziemy informować, choć chętnych jest bardzo dużo. Spoglądam na tablicę ogłoszeń: pakowanie tytoniu w woreczki, pomoc przy pracach drukarskich, potrzebne hostessy.
Dziewczyny, które też przyszły „za pracą”, nie mają tęgich min.
– Dzisiaj liczą się tylko znajomości – mówi Majka – agencje towarzyskie czy akwizycja nas nie interesują.