Nasza Czytelniczka musiała czekać prawie trzy tygodnie, aż ktoś odbierze bezpańskiego psa, którego znalazła. Urzędnicy podpowiadają, że mogła zawieźć go do schroniska na własną rękę.
– Była słaba i zabiedzona, więc daliśmy jej jeść. Po moi telefonie do Urzędu Gminy, przyszedł pan ze Straży Miejskiej, zrobił zdjęcia i nic się nie dzieje w tej sprawie – relacjonuje.
Kobieta ma w domu dwa psy. Kiedy one szczekały, suka robiła się agresywna. – Raz próbowała też rzucić się na jedno z moich wnucząt – niepokoi się nasza Czytelniczka.
W tej sprawie interweniowaliśmy w nałęczowskiej Straży Miejskiej w ub. piątek. Usłyszeliśmy, że weterynarz miał odłowić psa dzień wcześniej. – Ale wyjaśnił, że miał inne obowiązki. Powiedział, że w poniedziałek się tym zajmie – zapewniał Marek Toporowski, komendant Straży Miejskiej w Nałęczowie.
Ale również tego dnia weterynarz nie przyjechał do naszej Czytelniczki. Skontaktował się z nią telefonicznie i powiedział, że nie ma czasu. Następnego dnia komendant Straży Miejskiej znowu poprosił weterynarza, żeby zabrał psa. To poskutkowało i przedwczoraj czworonóg został wywieziony do schroniska.
Czy odławianie bezpańskich czworonogów w Nałęczowie zawsze trwa tak długo?
– Mamy problem z tym, żeby w ogóle zdobyć możliwość odłowienia psa – wyjaśnia Artur Rumiński, zastępca burmistrza Nałęczowa.
– Nie mamy na naszym terenie schroniska, a inne obsługują w pierwszej kolejności te gminy, z którymi mają podpisane umowy. Może dla niektórych osób trzy tygodnie to długi okres, ale pracownik, który tym się zajmuje poświęcił wiele godzin, żeby pies mógł być w ogóle odłowiony.
Jego zdaniem, jeśli naszej Czytelniczce zależało na szybkim oddaniu psa, to nie musiała czekać aż odbierze go weterynarz. – Taka osoba mogłaby sama zwieźć psa do schroniska – uważa Artur Rumiński.