W niesamowitą podróż po świecie kina pełną anegdot, wspomnień, błyskotliwego humoru i dygresji zabrał gości 13. Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi Daniel Olbrychski. Aktor spotkał się z widzami w Kazimierzu Dolnym po pokazie filmu „Van Gogi” Sergeya Livneva z 2018 roku, w którym zagrał główną rolę.
Olbrychski nieprzypadkowo pojawił się na spotkaniu w swetrze w "tęczowe" paski. Miał to być gest solidarności z uczestnikami Marszu Równości w Białymstoku.
Aktor, który mimo 75 lat jest w świetnej formie, cały czas gra w filmie i teatrze.
– Zastanawiałem się czy przypadkiem nie pójść w politykę, żeby mieć jakiś dodatkowy dochód – żartował aktor. - Na szczęście mam ciągle nowe propozycje w filmie, w którym czuję się najlepiej – zaznaczył i opowiedział, jak wyglądała praca nad rolą w nasyconym emocjami filmie „Van Gogi” o relacjach ojciec-syn. – To trudna, ale fantastyczna rola, która przytrafiła mi się na stare lata. To sprawy bliskie wszystkim ojcom i synom obdarzonym silnymi osobowościami. Pomyślałem, że fajnie będzie rzucić się w tę przygodę – opowiadał Olbrychski. – Najtrudniejsza była sfera językowa (Olbrychski mówi w filmie tylko po rosyjsku). Miałem nauczyciela Rosjanina, z wykształcenia aktora, który tłumaczył mi jak w aktorski sposób „zaatakować” dane słowo. Przygotowując się kręciło mi się już od tego w głowie, kląłem. Ale ostatecznie według reżysera mój rosyjski był nieskazitelny, brzmiałem jak Rosjanin.
Aktor dodał, że jego „ojczyzną” są ekipy filmowe i teatralne. – Tak naprawdę czuję się świetnie w każdym miejscu na świecie. Najważniejsi są ludzie o podobnej do mojej wrażliwości, nieważne czy pracowałem we Francji, Rosji, Japonii, USA czy Brazylii – podkreślił aktor. – Różne kolory skóry, różne kultury. To jest piękne w tym zawodzie. Mogę zapomnieć jakąś część filmu, ale zawsze pamiętam ludzi z każdej ekipy, z którą pracowałem.
Olbrychski wspominał pracę m.in. Andrzejem Wajdą czy Claudem Lelouchem. Tłumaczył, że aktor musi zachować równowagę pomiędzy świadomością i nieświadomością, a rola jest dobrze zagrana wtedy, jeśli aktor kontrolując sytuację jest jednocześnie szalony. – Film jest trudniejszy od teatru, bo jedynym widzem jest reżyser. Nie ma widzów, którzy są w bliskim kontakcie z aktorem, śmieją się, wzruszają. To pomaga. W filmie musi zastąpić ich reżyser, musi dać aktorowi miłość tysiąca osób, a jednocześnie być surowym krytykiem – tłumaczył Olbrychski. – To tak, jak w jeździectwie – koń, zwłaszcza ten rasowy musi mieć swobodę, ale jeździec musi go umiejętnie prowadzić. A ja jestem rasowym koniem – dodał uśmiechając się aktor.
Olbrychski podkreślił, że to właśnie ludzie, których spotkał na swojej drodze byli jego największą gażą.
Pytany o artystyczny klimat Kazimierza Dolnego odpowiedział, że to nadal magiczne miejsce, w którym „kultura oddycha pełną piersią”, a rolę muzyki w jego życiu i pracy zawodowej określił recytując Norwida.