Krowy, świnie, króliki, ubrania, żywność, zegarki, narzędzia, firanki, meble, pralki i lodówki. Mydło i powidło. Na markuszowskim targowisku w każdy poniedziałek można kupić wszystko, czego dusza zapragnie. To jeden z największych targów po tej stronie Wisły. I tak jest od ponad 300 lat
Niektórzy sprzedający przyjeżdżają do Markuszowa już w sobotę. - Każdemu zależy, żeby zająć jak najlepsze miejsce - mówi pan Henryk, mieszkaniec ulicy Środkowej. - Niektórzy miejscowi zarabiają na tym, rezerwując najdogodniejsze lokalizacje. Bywa
że ostro się pokłócą.
W poniedziałek ruch na targowisku zaczyna się już koło szóstej. Na początku wśród kupujących przeważają mieszkańcy wsi, ale z każdą godziną przybywa przyjezdnych. Także tych, którzy są tu co tydzień. - Czasami to i coś się kupi, ale przede wszystkim przyjeżdża się, żeby spotkać znajomych - twierdzi pan Waldek z Kurowa. - Pogada się, nowych wieści wysłucha, pójdzie na piwo i wraca się do domu.
Na targu w Markuszowie większość handlujących nie opuszcza żadnego poniedziałku. Tak jak starszy mężczyzna sprzedający koszyki, które sam wyplata. - Jeszcze z ojcem tutaj przyjeżdżałem, jak byłem mały - opowiada. - A wcześniej dziadek też tu handlował. Jak zdrowie pozwala, to i ja z koszami stoję.
- Dawniej Markuszów leżał przy głównych szlakach handlowych wschód-zachód i północ -południe - mówi Sławomir Łowczak z Gminnego Domu Kultury, autor książki "Burzliwa historia Markuszowa”. - To mu dawało uprzywilejowaną pozycję. Ludzie się do tych targów przyzwyczaili.
Od 2 do 24 zł - tyle wynosi opłata targowa zbierana przez gminę. - Nie dokładamy do tego, ale biznes to nie jest - uważa wójt Rozwałka. - Ale ważna jest też tradycja. Są ludzie, którzy nie wyobrażają sobie Markuszowa bez targów.