Dwa pożary tej samej klatki schodowej w ciągu dwóch kolejnych nocy. Nikt na szczęście nie ucierpiał, ale straty są znaczne. Ludzie drżą o życie, jednak nie chcą pomóc policji.
– Tu nie ma o czym dyskutować, to ewidentne podpalenie. To nie może być przypadek, żeby w tym samym bloku, w tej samej klatce noc w noc wybucha pożar – mówi Krzysztof Morawski, rzecznik puławskiej staży pożarnej.
W czwartek, tuż po godz. 22, lokator z pierwszego piętra usłyszał huk na korytarzu, czuć było spaleniznę. Mieszkańcy wybiegli na klatkę schodową. Jedna z kobiet zauważyła, że palą się należące do niej rzeczy.
– To była chwila i wszystko stanęło w płomieniach. Wózek i pralka były blisko okna, zapaliła się firanka potem rower górski, nawet rama okna – mówi Mariola Górniaszek.
– Sami zaczęliśmy gasić pożar. Ktoś wyrzucił palącą się część wózka przez okno. Ja nie mam wątpliwości, że te rzeczy podpalono specjalnie. Były warte około 2 tys. złotych – rozkłada ręce kobieta.
Na miejscu pojawiły się dwa zastępy straży pożarnej. Akcja ratunkowa trwała blisko godzinę – mówi Marcin Koper, rzecznik puławskiej policji.
I podkreśla, że lokatorzy bloku nie chcą zgłaszać podpaleń ani występować w charakterze świadków. – Wiemy, że na tej klatce schodowej wieczorami gromadzi się młodzież. Część z tego budynku. Niewykluczone, że to ktoś z nich mógł przyczynić się spowodowania kolejnego pożaru. Będziemy to wyjaśniać.
Prezes spółdzielni "Północ”, Anna Czarnecka, drugi raz w tym tygodniu zgłasza pożar w PZU. I nie może uwierzyć w to, co się stało. – Bez pomocy mieszkańców, policji, dzielnicowego ja sama nic nie zrobię. Lokatorzy z nami nie współpracują, choć dobrze wiedzą, kto w nocy siedzi na klatkach schodowych. Bronią tych, którzy niszczą ich mienie – mówi.
– Dopiero po drugim pożarze po raz pierwszy przyszła lokatorka i oficjalnie poskarżyła się na młodzież, która wieczorami przesiaduje na klatkach schodowych, zakłóca spokój i dewastuje mienie – mówi dzielnicowy Piotr Zagożdżon. I zapowiada złapanie podpalaczy.
Straty oszacuje rzeczoznawca. Spółdzielnia mówi o 30–40 tys. zł.