Nawet do 5 lat więzienia grozi Zbigniewowi K., który przez kilka lat dewastował toalety w przychodni, żeby zdobyć klientów dla szaletu prowadzonego przez jego żonę. Wczoraj przed Sądem Grodzkim w Puławach ruszył proces wandala.
Mężczyzna przez kilka lat uprzykrzał życie pacjentom przychodni przy
ul. Centralnej w Puławach. Robił to w wyrafinowany sposób. Co kilka dni przecinał lejek w spłuczce. Kiedy po skorzystaniu z toalety ktoś pociągał za sznurek, cała woda zamiast do sedesu wypływała z rury na jego buty. Oprócz każdorazowej wymiany lejka, trzeba było osuszać ubikacje i korytarze.
- I tak było przez kilka lat, od kiedy tu pracuję. Chociaż wcześniej mój poprzednik także skarżył się na identyczne awarie - mówi Józef Bartosik, konserwator z przychodni. Przez 6 lat przychodnia musiała wymienić ponad 400 lejków. Straty wyniosły około 1500 zł.
Koniec końców konserwator postanowił zaczaić się na wandala. Kilka razy dywersant wymykał się w ostatniej chwili, ale pewnego razu Bartosik spotkał go w drzwiach ubikacji. Po sprawdzeniu spłuczki okazało się, że znowu jest zepsuta. Wandalowi udało się jednak wymknąć. Ale pracownicy przychodni rozpoznali w nim męża kobiety, która prowadzi pobliski szalet miejski przy
ul. Piłsudskiego. Jak się szybko okazało, działalność mężczyzny miała zniechęcić ludzi do korzystania z toalety w przychodni.
Te są bezpłatne, a w szalecie za kabinę trzeba zapłacić 35 groszy.
Wczoraj przed Sądem Grodzkim rozpoczęła się rozprawa Zbigniewa K. Mężczyzna nie przyznał się do winy. - W przychodni bywałem, bo tutaj się leczyłem. Ale z ubikacji korzystałem tylko raz. Załatwiłem swoją potrzebę i wyszedłem - opowiadał przed sądem mężczyzna. - A czy kiedy pan z niej korzystał, ubikacja była już zepsuta? - pytał asesor sądowy prowadzący sprawę. - Nie wiem, bo robiłem tylko siku i dlatego nie spuszczałem wody - tłumaczył się Zbigniew K.
Wczoraj sąd przesłuchał pracowników przychodni i sprawa została odroczona. Sąd powoła jeszcze biegłego, który wypowie się na temat przyczyn awarii w ubikacjach.