Jak długo trwa konflikt między Mariuszem Baranem a jego sąsiadem, Krzysztofem Matysem sami zainteresowani nie są w stanie powiedzieć.
To wina Matysa!
Twierdzi, że sąsiad skutecznie zatruwa mu życie:
- Powinniście panowie to zobaczyć: wbił tuż obok drogi wielkie cementowe słupy i teraz mam drogę dojazdową, na której z trudem mieści się osobowe auto - żali się mieszkaniec Piotrówka.
To mała miejscowość koło Krzesimowa. Nie mamy więc większych problemów ze znalezieniem podanego adresu.
Tym bardziej, że wspomniana uliczka oznakowana jest jak Krakowskie Przedmieście. Na wąziutkiej, polnej dróżce stoją dumnie dwa znaki drogowe: "zwężenie drogi” i "droga zamknięta”.
Pierwsze, co rzuca się w oczy to solidne słupy wbite co kilkanaście metrów.
Fachowa robota: wszystkie równe co do wielkości, w równiutkich, kilkunastometrowych odstępach.
Nasze auto mieści się bez trudu, ale z szerszym pojazdem byłby kłopot.
- To są stare, ciężkie słupy elektryczne. Ile to trzeba zacięcia, żeby coś takiego tu przytaszczyć! - mówi Mariusz Baran, właściciel domu na końcu tej drogi.
Ma około trzydziestki, solidną posturę i spracowane dłonie.
Kiedy mówi "o nim” podnosi głos i mruży oczy.
"On” - to Krzysztof Matys, odwieczny wróg rodziny Baranów. Od lat mieszka w sąsiedztwie - zaledwie kilkanaście metrów od pana Mariusza.
Nasz rozmówca wyjaśnia swoje położenie. Twierdzi, że z sąsiadem nie ma lekko...
- Przez tego człowieka do mojej posesji nie dojedzie żadna karetka ani straż pożarna. Chciałem też założyć jakiś biznes, myślałem o handlu używanymi autami, ale przecież nie dotrze tu żadna laweta. Przy wywozie szamba musiałem prosić drugiego sąsiada, żebym mógł przejechać przez jego pole! - irytuje się Baran.
Jego zdaniem słupy są wbite bez pozwolenia, a nawet jeśli jest pozwolenie, to wydane bezprawnie.
Mówi, że jak trzeba będzie, to pójdzie do sądu, albo napisze list do ministra sprawiedliwości.
Wygląda na człowieka, który łatwo nie popuści.
- Wie pan co jest najgorsze? Że kiedy to szambo przez pole sąsiada dowoziłem, to dzieciak Matysów - mały brzdąc, śmiał mi się prosto w twarz. On już przesiąknął tą nienawiścią, mówię panu... - z goryczą mówi pan Mariusz.
Pytamy, skąd ta niechęć do rodziny Baranów.
- To już od dawna trwa, to nasi dziadkowie już coś tam do siebie mieli - mówi mężczyzna.
Od jak dawna jednak nie wie.
Nie pamięta też powodów sąsiedzkich niesnasek.
To wina Barana!
Odwiedzamy sąsiada.
Wroga.
Pan Mariusz mówi, że nie pójdzie z nami.
- Po co? Nie raz byłem i tylko traciłem nerwy - tłumaczy, patrząc z niechęcią na sąsiednie zabudowania.
Krzysztof Matys to czterdziestoletni mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany, o czerstwej twarzy.
Na dworze jakieś dwa stopnie na minusie, wieje jak diabli, a on w rozpiętej kurtce.
Obok niego stoi ojciec. Co chwila wtrąca się do rozmowy.
Według Matysa, całe zamieszanie spowodował Baran.
- Przez te chaszcze, co rosną obok drogi, zimą całkiem zasypuje ją śnieg. Nie można wtedy przejechać mleczarką, a ja dostarczam dużo mleka - mówi Matys.
• Ale "chaszcze” rosną na działkach innych sąsiadów...
- Oni wszyscy są w zmowie - mówi z pewną miną.
Skoro więc on nie może korzystać z drogi, to nikt nie będzie z niej korzystał.
Stąd słupy.
Sam zrobił sobie własny dojazd.
• Ale karetka tutaj nie wjedzie..
- Pewnie wjedzie, Baran przesadza.
• Czy zaspy nie przeszkadzały Baranowi?
- On przez sąsiadów pole jeździł. Mówiłem, że on ma z nimi układ.
Niech sąsiedzi wytną krzaki, a Baran zapłaci mu za budowę dojazdu to on usunie słupy - słyszymy.
Pytamy o to samo, co wcześniej Barana: skąd ta nienawiść?
I znów słyszymy, że to tak od pokoleń, że właściwie to nie wiadomo...
Ojciec Matysa mówi, że ich strona nieraz próbowała załagodzić spór. Poszli z wódką, chcieli pogadać, ale nic z tego.
- Strata nerwów tylko, z nim się nie dogada - macha z rezygnacją ręką.
Kiedy odjeżdżamy, przyglądamy się jeszcze słupom, o które poszła cała awantura.
W sumie wygląda to dość komicznie: dookoła jak okiem sięgnąć wielkie pola uprawne, dziesiątki hektarów, mnóstwo przestrzeni. A tu nagle ogrodzenie ze słupów, które niczemu nie służy.