Nasi przedsiębiorcy narzekają, że pracownicy pouciekali im za granicę. Jak tak dalej pójdzie, to zamiast pracowników, na rusztowania wejdą szefowie, a wiadra z zaprawą będą nosić ich sekretarki. Przecież firma musi działać...
Jak szczury z okrętu
- Daję ogłoszenia w gazetach i przez biuro pracy, ale przyjdą ze dwie, trzy osoby, które i tak do niczego się nie nadają. Przeszkolenie trwa kilka miesięcy, ale większość nowych ma dwie lewe ręce i wysokie wymagania. Chcą, żeby za marną pracę płacić im jak w Anglii. Jakby te moje 2000 zł miesięcznie, to było mało - narzeka szef "Solo-
budu”.
Kto żyw za granicę
W podobnej sytuacji znajduje się wielu pracodawców.
- Daję ogłoszenia od kilku lat na giełdzie pracy i w lokalnej prasie - twierdzi Ryszard Lechus, szef "Ultimy”, zajmującej się wulkanizacją opon. - Dobry pracownik dostanie u mnie na rękę ok. 1200 zł, ale chętnych nie ma.
Pomimo że na całej Lubelszczyźnie bezrobocie zmniejszyło się, to i tak nasz powiat pozostaje w czołówce regionu pod względem liczby bezrobotnych: bez pracy jest tu ponad 18 proc. mieszkańców. Jak to możliwe, skoro prawie w każdej firmie poszukuje się pracowników?
- Każdy porządny fachowiec wyjechał już dawno do Anglii albo Irlandii - mówi Ryszard Sztyrlic, szef firmy "Sztyrlic”. - Zostały same niedobitki - ludzie, którzy nie potrafią pracować, a chcą zarabiać wielkie pieniądze małym nakładem sił. Płacę im 8-9 zł za godzinę pracy. To chyba nieźle, co? A i tak nie ma chętnych. Od trzech miesięcy szukam rąk do pracy. Bezskutecznie.
Według Tadeusza Waryszaka, szefa warsztatów samochodowych "Kewt” w Świdniku, za to, że brak pracowników, winę ponosi także rząd.
- Jak można było dopuścić do sytuacji, w której tylu Polaków ucieka za granicę? Wielkim błędem było też zamknięcie szkół przyzakładowych. Po takiej szkole nie trzeba było zbyt długo przyuczać do zawodu. Mam nadzieję, że te pomysły powrócą - mówi Waryszak.
Szef "Kewtu” szuka szlifierzy, tokarzy i frezerów po zawodówkach: pod koniec roku zgłasza się do nauczycieli z prośbą o przysłanie na okres próbny 4-5 osób. Za miesiąc pracy daje 800 zł.
Problemem jest też znalezienie kierowców. Niektórzy pracownicy firmy przewozowej "GTS Euro Bus” ze Świdnika zarabiają nawet dwa tysiące. Chętnych do pracy za kółkiem jednak brak.
- Jak już się zgłaszają, to tylko tacy, co właśnie zrobili prawo jazdy albo są leniwi: chcą przerwy co 15 minut i urlopów, mimo że dobrze jeszcze pracy nie zaczęli. Zgłasza się też sporo emerytów chcących dorobić sobie do renty. A z nich nie ma żadnego pożytku - mówi Grażyna Pcian z "GTS Euro Bus”.
Za pieniędzmi i szacunkiem
Według oficjalnych danych z Polski wyjechało już sześćset tysięcy osób. Nieoficjalnie wiadomo, że mogło być ich nawet dwa miliony. Skusiły ich tamtejsze stawki. Np. kierowca autobusu w Manchesterze zarabia dwa tysiące złotych tygodniowo. Czyli tyle, ile w Polsce przez miesiąc. Wykwalifikowany szlifierz, hydraulik czy mechanik może zarobić nawet trzy razy tyle.
Fachowcy chętnie więc wyjeżdżają za większymi pieniędzmi na Wyspy. Poza tym, Brytyjczycy cenią specjalistów.
- Żadna argumentacja mnie nie przekona - uważa Leszek, lat 38, budowlaniec ze Świdnika z piętnastoletnim doświadczeniem. - Co z tego, że tu ktoś mi daje dwa tysiące, skoro w Irlandii oferują mi sześć!? Nie chcę zostawiać tu dzieci i żony, ale rachunek jest prosty: sześć to więcej niż dwa. Za tę samą pracę. Na dodatek: tam będę cenionym pracownikiem, tutaj jestem zdany na łaskę szefa i jego humorki.
W Świdniku trudno o firmę bez problemów kadrowych. Wyjątkiem jest na razie szpital, z którego (jeszcze) nikt nie wyjechał i Pegimek, gdzie kadra nie zmienia się od dawna.
Leszek ma prostą receptę na poprawę sytuacji: Jeśli będę zarabiał w Polsce tyle, ile warta jest moja praca, to zostanę. Albo niech szef sam łapie za kielnię - mówi.