Stróże prawa przyjmują mniej lub bardziej wiarygodne zgłoszenia o przestępstwach. Wszystkie muszą weryfikować. Co z tego wynika?
Ubrany w dresy mężczyzna, od którego czuć było alkohol, wyjawił stróżom prawa, że na stałe mieszka w województwie świętokrzyskim, gdzie prowadzi własny biznes. Na wyjazd do Kijowa w interesach namówił go 32-letni znajomy obiecując, że załatwi mu kontrahentów.
Panowie zamieszkali w najdroższym hotelu, a następnie znajomy umówił go na spotkanie z ukraińskimi partnerami. Przedsiębiorca wsiadł ze znajomym do peugeota, wziął ze sobą 10 tys. dolarów i razem udali się do umówionej restauracji.
- Na drugi dzień obudziłem się w hotelu w samych slipkach - opowiadał poszkodowany. - Nie było nie tylko garnituru, znikły pieniądze, dokumenty, komórka i samochód, że o znajomym nie wspomnę.
Dobrze, że jedną z kart kredytowych schował do poduszki. Wybrał gotówkę i zamówioną taksówką dotarł do granicy w Zosinie. Za kurs zapłacił 7 tys. zł, zaś o kupionym przez taryfiarza dresie przez grzeczność już nie wspominał.
Podejrzenie padło na 32-latka. Policjanci zadzwonili na numer telefonu komórkowego poszkodowanego. Odebrał podejrzewany. - Mężczyzna powiedział, że wszystko jest pod kontrolą - informuje Arkadiusz Arciszewski, rzecznik hrubieszowskiej policji. - Ma przy sobie dokumenty, pieniądze i ubrania biznesmena, samochód też na niego czeka.
Z jego opowieści wynikało, że po załatwieniu interesów 49-latek tak się rozochocił, że trzeba go było wyprowadzić z restauracji. Był pijany w sztok. 32-latek odprowadził go do hotelu. - Brudne ubrania wrzuciliśmy do zlewu, portfel zabezpieczyliśmy, żeby go nikt nie ukradł, a samochodem pojechaliśmy na panienki - wyznał szczerze 32-latek.
Te zeznania uspokoiły biznesmena, a policja nie miała już w tej sprawie nic więcej do roboty.
Ale wkrótce zgłosiła się do nich mieszkanka gminy Trzeszczany. - Napadło na mnie trzech zbirów, skradli mi telefon komórkowy warty 500 zł - zeznała. Do napadu miało dojść w centrum Hrubieszowa. Kobieta twierdziła, że napastników zwabił dźwięk dzwoniącej w płaszczu komórki. Złapali ją za ręce, zabrali telefon i uciekli. Funkcjonariusze spisali zeznania i zarejestrowali telefon w policyjnej bazie danych. Zguba znalazła się w Warszawie.
Nowy "właściciel” wyznał jak na spowiedzi, że nikomu nie ukradł telefonu, tylko go znalazł. Kilka dni temu 22-latek usłyszał zarzuty przywłaszczenia aparatu. Grozi za to do 3 lat więzienia. Na taka samą karę za składanie fałszywych zeznań może liczyć "pokrzywdzona”, która przyznała, że zgubiła telefon i na poczekaniu wymyśliła bajkę z rozbojem.