Tomaszowska policja próbuje ustalić, co stało się z pieniędzmi, które mieszkaniec Gliwic wziął za sprzedany w Bełżcu dom po rodzicach. Nie będzie to łatwe,
bo mężczyzna nie żyje.
61-latek i jego o 9 lat starszy brat przyjechali z Gliwic do rodzinnego Bełżca, aby spieniężyć dom, w którym się wychowywali. Znaleźli kupca, uczcili to podczas zakrapianej alkoholem imprezy, a nazajutrz sfinalizowali transakcję u notariusza. Każdy z nich dostał po 7,5 tys. zł. Po powrocie do sprzedanego już obejścia, młodszy z mężczyzn poczuł się źle. Nie biesiadował więc już bratem i znajomymi, zwinął pieniądze i położył się spać w sąsiednim pokoju. Przedwczoraj nad ranem odnaleziono go martwego. Mężczyzna chorował na cukrzycę, więc uznano,
że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych. Prokurator odstąpił od sekcji zwłok. Policja zajęła się jednak sprawą, bo przy zmarłym nie znaleziono pieniędzy. – Byli tam bracia, byli ich przyjaciele. Pieniądze mógł wziąć każdy. Mogło też być tak, że zmarły je po prostu dobrze schował. Każdą wersję będziemy skrupulatnie badać – zapowiada Marek Czerenko, rzecznik prasowy tomaszowskiej policji.