Przeholował z prędkością i karetka wylądowała na drzewie. Na szczęście jechał sam. 45-letni kierowca zamojskiej stacji pogotowia miał w wydychanym powietrzu 1,76 promila alkoholu. Wczoraj stracił pracę. – U nas nie ma już dla niego miejsca – powiedział nam Ryszard Szeląg, dyrektor Samodzielnej Publicznej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego w Zamościu. – To był bardzo sumienny i zdyscyplinowany pracownik, a do tego świetny kierowca ze wszystkimi kategoriami prawa jazdy. W pogotowiu pracował ponad 20 lat. Nie mam zielonego pojęcia, co się stało.
Mężczyzna narozrabiał w czwartek wieczorem. Wszystko wskazuje na to, że bez wiedzy dyspozytora wziął „erkę”. – Nie było żadnego wezwania do wypadku – zapewnia Szeląg. Do wypadku doszło na ul. Namysłowskiego. – Kierowca stracił panowanie nad pojazdem, zjechał na pobocze, a następnie uderzył w drzewo – relacjonuje nadkomisarz Andrzej Majzer, zastępca naczelnika sekcji prewencji Komendy Miejskiej Policji w Zamościu. Mężczyzna – poza lekkimi obrażeniami powierzchownymi – wyszedł z wypadku bez szwanku. W wydychanym powietrzu miał 1,76 promila alkoholu. Policjantom tłumaczył, że wypił... jedno piwo. Musiał przesiąść się z rozbitej karetki do policyjnego radiowozu. Noc spędził w Policyjnej Izbie Zatrzymań. Dyrekcja
pogotowia oszacowała straty na 3 tys. zł. Kto zapłaci
za naprawę karetki? – Kierowca – zapowiada Szeląg.