Policjanci twierdzą, że gdyby nie oni, ranny mógł się wykrwawić na śmierć. Mężczyzna stracił nogę w wypadku, a karetka miała dojechać na miejsce dopiero po ok. 40 minutach. Szef pogotowia w Biłgoraju uważa, że to bzdury.
- 39-letni kierowca stracił panowanie nad mercedesem. Auto zjechało z drogi do rowu i uderzyło w betonowy przepust - opowiada Milena Galarda, rzeczniczka policji w Biłgoraju.
Kierowca stracił lewą nogę. Doznał też urazu głowy. Pomoc wezwał jego 26-letni pasażer, który mniej ucierpiał.
- Była godzina 12, gdy 26-latek połączył się z naszym oficerem dyżurnym. Ten najpierw zawiadomił pogotowie, a później na miejsce skierował patrol - mówi Galarda.
- Polecenie wyjazdu dostaliśmy razem z informacją, że karetka pogotowia już powinna być w drodze. Dlatego, gdy 15 minut później byliśmy na miejscu zdziwiliśmy się, że lekarza jeszcze nie ma - opowiada sierżant sztabowy Krzysztof Popko, który wspólnie z kolegą pojechał do Luchowa.
Policjanci sami zaczęli ratować rannego. W międzyczasie próbowali łączyć się z dyżurnym, prosząc o przyśpieszenie przyjazdu pogotowia.
- Obwiązaliśmy ranę bandażem, żeby powstrzymać krwawienie. Więcej nie byliśmy w stanie zrobić. Czekaliśmy na karetkę - ciągnie policjant.
Mówi, że w całym zamieszaniu nie mierzył czasu dokładnie, ale pamięta, że dochodziła już godz. 12.35, a medyków nadal nie było. - Ktoś z gapiów powiedział, że szybciej byłoby rannych dowieźć na miejsce na własną rękę - mówi Popko.
Szef biłgorajskiego pogotowia odpiera zarzuty. Twierdzi, że przedstawiona przez policję wersja wydarzeń to bzdury.
- Z naszej dokumentacji wynika, że zgłoszenie od policji dostaliśmy dokładnie o 12.07. Karetka, która była akurat u pacjenta w Łukowej ruszyła do Luchowa o 12.10. Kwadrans później byli już na miejscu - zapewnia Gabriel Raszka, kierownik d.s lecznictwa rejonowej stacji pogotowia w Biłgoraju.
Twierdzi, że wszystko jest skrupulatnie odnotowane w ich dokumentacji. Zapewnia, że o godz. 13.05 obaj ranni mężczyźni byli już w biłgorajskim szpitalu.
- Jeżeli do naszej pracy są jakiekolwiek zastrzeżenia, nie widzę przeszkód, by sprawą zajął się prokuratur. Jesteśmy gotowi wyjaśnić wszystko przed sądem - mówi lekarz.
Póki co na nic takiego się jednak nie zanosi. - Kwestia czasu dojazdu karetki nie jest przez nas w ogóle rozpatrywana - mówi Zbigniew Reszczyński, szef Prokuratury Rejonowej w Biłgoraju. - I nie wiem, czy będzie, bo ktoś musiałby najpierw z jakimś zarzutem w tej sprawie do nas wystąpić.