Strajkowali, wieszali na płocie transparenty, zebrali tysiące podpisów pod protestem przeciw likwidacji „ich” zakładu. Związkowcy z Wożuczyna pojechali też do Andrzeja Leppera, wicepremiera i ministra rolnictwa, byli w Senacie, w piątek będą w Ministerstwie Skarbu. Walczą.
– Krajowa Spółka Cukrowa uwzięła się, żeby nasz zakład zlikwidować. Taka polityka, to głupota – mówi Lucjan Pieprzowski, przewodniczący Związku Zawodowego Cukrowni Wożuczyn.
KSC obwieściła, że produkcja cukru w Wożuczynie zostanie wygaszona we wrześniu 2006 r. To oburzyło załogę. Dwa miesiące temu zebrano 18 tys. podpisów przeciwko planowanemu wygaszeniu produkcji. Protest wysłano do szefów KSC i poprzedniego ministra rolnictwa.
– Efekt był taki, że zwolniono nam dyrektora – denerwuje się Jerzy Portka, członek komitetu protestacyjnego. – Co było robić? Zaplanowaliśmy blokadę krajowej 17, ale odwołaliśmy ją.
Po spotkaniu z naszą reprezentacją Andrzej Lepper dał do zrozumienia,
że zajmie się sprawą.
Wicepremier zadziałał i do wożuczyńskiej cukrowni przyjechali Tomasz Olenderek i Jarosław Poniatowicz, członkowie zarządu KSC. – Co z tego, kiedy nie dogadaliśmy się – mówi Pieprzowski. – Związkowcy chcieli, aby ruszyła kampania, a oni mówili o biopaliwach, które można u nas produkować, ale dopiero za kilka lat.
Umówili się na rozmowy w warszawskiej siedzibie spółki. Miał się tam stawić cały zarząd. I znowu nic nie wyszło. – Pocałowaliśmy klamkę, bo okazało się, że tego dnia spółka jest nieczynna – złości się Pieprzowski. – Pojechaliśmy zatem
do Senatu i opowiedzieliśmy jak się nas traktuje. W piątek jedziemy do Ministerstwa Skarbu. W cukrowni trwa pogotowie strajkowe. Robimy co możemy, aby ratować nasz zakład. To się musi udać.
Dlaczego zarząd spółki nie chciał spotkać się ze związkowcami w stolicy?
– Rozmowy trwają. Tylko tyle mogę na ten temat powiedzieć – niecierpliwi się Łukasz Wróblewski, rzecznik KSC. – Mamy nadzieję, że uda się w końcu ze związkowcami osiągnąć porozumienie.