– Przyszliśmy tu, żeby powiedzieć o tym, jak duże zagrożenie dla społeczeństwa stanowią myśliwi – tłumaczą. – Uważamy, że PZŁ ponosi odpowiedzialność za swojego człowieka, nawet jeśli został on pozbawiony członkostwa i dziś jest nazywany kłusownikiem.
Długą listę „wypadków z broni myśliwskiej”, którą częściowo odczytali, zamyka nazwisko 16-letniego Imalego z Kazachstanu. Nastolatek, który w Polsce był na międzynarodowym stypendium, zginął 1 listopada 2020 od kuli z broni myśliwskiej.
W niedzielę wieczorem trójka uczniów, współlokatorów z internatu w Kluczkowicach, wyszła z budynku, by nazbierać jabłek. Należący do szkoły sad leży ok. 100 metrów dalej. W tym samym czasie autem przejeżdżał 51-letni Dariusz Ch., emerytowany policjant. Towarzyszył mu 41-letni Marcin B., kościelny i strażak ochotnik, który nie należy do Polskiego Związku Łowieckiego. Mimo że nigdzie nie zostało zgłoszone żadne polowanie, myśliwy miał ze sobą broń i oddał strzał. Jak później tłumaczył policji – skulonych pod drzewkami chłopców pomylił z dzikiem.
Kula trafiła Imalego w nerkę, przeszła przez wątrobę, płuca i twarz. Kiedy jego koledzy zaczęli krzyczeć, myśliwy odjechał. Został zatrzymany następnego dnia, początkowo nie przyznawał się, by był wtedy w pobliżu szkoły. „Krył go” też jego kolega. Potem jednak obaj mężczyźni zmienili zeznania. Prokuratura oskarża ich o nieudzielanie pomocy postrzelonemu chłopcu. Dariusz Ch. usłyszał też zarzut zabójstwa z tzw. zamiarem ewentualnym i został aresztowany na 3 miesiące.
Tego samego dnia rzecznik Zarządu Okręgowego PZŁ nazwał kolegę ze związku „przestępcą i kłusownikiem”. – W całym kraju codziennie poluje kilkadziesiąt tysięcy osób. Wypadki to promil wszystkich polowań, a tragedia z Kluczkowic to zbrodnia, a nie polowanie – przekonuje Andrzej Tomasiak.
– To, że związek będzie nazywał ich kłusownikami w momencie, kiedy będzie im tak wygodnie, nie oznacza, że nie byli myśliwymi – mówi Grzegorz z Lubelskiego Ruchu Antyłowieckiego. Przed siedzibą zarządu lubelskiego PZŁ odczytał listę tragicznych zdarzeń z udziałem myśliwych z ostatnich lat. Wiele z nich to postrzelenia myśliwego przez myśliwego, ale nie tylko. W lutym b.r. w Gródku nad Dunajcem kula trafiła w szyję 11-letniego harcerza.
– W swoich tłumaczeniach z dzikiem mylą ludzi, konie czy żubry. To coś zdumiewającego i niedorzecznego – stwierdza Grzegorz. Jak dodaje, w takich przypadkach polskie sądy zwykle nakazują skazanemu wypłatę 10 tys. zł na rzecz rodziny zabitego człowieka. - Ludzkie życie jest wycenione na 10 tys. zł. To coś strasznego.
Aktywiści chcą, by myśliwi jako „jedna z niewielu grup, która broń uzyskuje na całe życie”, musieli przechodzić obowiązkowe badania okresowe, w tym psychiatryczne. Żądają też zwiększenia odległości terenu polowania od zabudowań (obecnie to 150 metrów). Podkreślają też, że „obecnie myśliwi całkowicie zawłaszczyli sobie lasy”. – Osobom utrudniającym polowanie, w tym rowerzystom czy grzybiarzom, grozi kara mandatu lub grzywny – tłumaczą.
Pod siedzibą PZŁ na ul. Czystej aktywiści zostawili zapalone znicze i nekrologi. – Domagamy się też jak najwyższej kary dla zabójcy chłopca – dodaje Olga Kisielewicz. I przekonuje, że człowiek nazywany dziś kłusownikiem nie przestał nagle być myśliwym.
Czy Dariusz Ch. rzeczywiście zniknął z listy członków Koła Łowieckiego Br 47 Bekas? Od wczorajszego popołudnia wszystkie informacje na stronie internetowej koła są dostępne jedynie dla użytkowników zalogowanych.