Wracamy do sprawy inwazji gryzoni rujnujących życie sklepikarza z ul. Zamojskiej. Jest? Czy jej nie ma?
Do redakcji odezwał się inny przedsiębiorca, który również prowadzi swój biznes przy ul. Zamojskiej 37. Twierdzi, że problem ze szczurami w kamienicy może być wyolbrzymiony, ponieważ on nie widział ich w swoim sklepie.
Wczoraj sklep pana Krzysztofa, który zgłaszał problem z gryzoniami był zamknięty, towar w sklepie pozostawiony, a w witrynie w dalszym ciągu wisi kartka informująca o inwazji szczurów w kamienicy.
Jak wskazują właściciele sklepów z sąsiedztwa, przez zamknięty lokal, opatrzony informacją o inwazji gryzoni, ich sklepy odnoszą straty. Zgodnie twierdzą, że jest to odstraszające dla klientów, którzy rezygnują z zakupów w ich sklepach.
– W mieście jest co najmniej kilkanaście firm, które zajmują się deratyzacją w sposób profesjonalny. Gdyby pan Krzysztof zadzwonił do takiej firmy, to oni by przyjechali, użyli środków i nie byłoby problemu. Panowie właściciele nie zrobili kompletnie nic. Jedyne, co zrobili to ogłosili to w przestrzeni medialnej i powiesili kartkę, co sugeruje, że my wszyscy mamy szczury – mówi Jarosław Stelmach, właściciel sklepu Lewiatan przy ul. Zamojskiej 37.
– W poniedziałek z samego rana miałem kontrolę interwencyjną z Sanepidu, bo panie były przekonane, że te szczury są też u mnie. Jako przedsiębiorca sklepu spożywczego trzymam się określonych procedur. Prowadzę ewidencję w przypadku pojawienia się gryzoni i innych szkodników. Są rozstawione stacje deratyzacyjne i sprawdzamy, czy ten wabik zadziałał, a jeśli tak, to reagujemy. Taka akcja informacyjna sąsiada godzi w nasz wizerunek. To pan Krzysztof ma problem ze szczurami. Ja nie mam z tym problemu i inni przedsiębiorcy obok też – zaznacza Jarosław Stelmach.
Podobne zdanie ma kolejny przedsiębiorca prowadzący swój biznes przy ulicy Zamojskiej, który chce pozostać anonimowy. – Ten sprzedawca postępuje nierozsądnie. Jakbym miał takie zdarzenie, to bym starał się jakąś firmę wezwać, żeby rozwiązali problem. A oni wywiesili tylko kartkę. Dzięki temu są takie dni, że nie sprzedaję nic i mam zero utargu. Klienci są przestraszeni i nie chcą przychodzić. Ja mam trutkę i zostawiam na podłodze, ale ona pozostaje nie ruszona, więc ja nie mam problemu ze szczurami – mówi sprzedawca z ulicy Zamojskiej.
Przed sklepem pana Krzysztofa widoczny jest wysypany biały proszek, który ma być próbą zapobiegania „inwazji” szczurów w jego sklepie.
– Panowie się nie pokazują. Prosiłem panie z Sanepidu, aby sprawdziły, co to jest za substancja, bo obawiałem się, że jest to trutka na szczury. Prawdopodobnie jest to gips zmieszany z cukrem. Właściciele sklepiku zasugerowali się chyba radą znajomej, żeby wysypać mieszankę gipsu z cukrem i podać miseczkę wody, co miałoby spowodować, że ten szczur naje się tego, popije wodą i zesztywnieje na naszych oczach. To nie jest metoda, którą powinni stosować dorośli ludzie i przedsiębiorcy – dodaje Stelmach.
Mimo braku problemu u reszty przedsiębiorców, jedna z mieszkanek kamienicy wspomina, że ten problem był realny i gryzonie rzeczywiście były zauważalne na terenie klatek schodowych czy mieszkań.
– Szczury biegały nawet po klatce. Zdarzało się, że w ciągu dnia zobaczyło się trzy czy cztery szczury, tak samo jak i myszy. U mnie myszy wchodziły przez kanalizację. Ja i sąsiedzi zgłaszaliśmy to do administracji, oni zareagowali, położyli trutki i teraz problem znacznie się zmniejszył – mówi mieszkanka kamienicy przy ul. Zamojskiej 37.
Wcześniej, gdy problem się nasilił, dwóch panów zgłosiło się z prośbą o pomoc do Zarządu Nieruchomości Komunalnych. Rzecznik Prasowy ZNK odpowiada, że zgłoszenia były przyjęte, a działania deratyzacyjne miały miejsce pod koniec ubiegłego tygodnia.