– W zasadzie oprócz komarów i much nic nie zabijam – mówił na sali sądowej oskarżony o usiłowanie zabójstwa Jarosław O. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego tuż po tragedii z jego telefonu wysłano wiadomość: „Morda na kłódkę. Sam się zapalił”.
– Wszystko wymknęło się spod kontroli (…) Jestem alkoholikiem, piłem od kilku dni. Miałem zaćmienie słońca, białe plamy (...) Nigdy nie byłem agresywny. W zasadzie oprócz komarów i much nic nie zabijam (…) Znając sam siebie nie sądzę, żebym był tak zdemoralizowany, żeby podpalić kogoś. Wszystko wymknęło się spod kontroli (…) – to słowa jakie w pierwszym dniu procesu padły z ust Jarosława O.
Mężczyzna odpowiada za wydarzenia, które rozegrały się 25 marca 2022 w Opolu Lubelskim. W mieszkaniu socjalnym zajmowanym przez O. już dzień wcześniej rozpoczęła się alkoholowa libacja. Jej uczestnikiem był m.in. Marcin P. Jak można przeczytać w akcie oskarżenia, następnego dnia rano mężczyźni pokłócili się o pieniądze. O. nie chciał zwrócić P. pożyczki. Gdy pożyczkodawca zasnął Jarosław O. poszedł do łazienki skąd zabrał rozpuszczalnik do farb i lakierów. Potem podszedł do kompana, oblał go łatwopalną substancją i podpalił.
– Wysoki sądzie przyznaję się, że przyczyniłem się do tego zdarzenia. Polałem pokrzywdzonego rozpuszczalnikiem, ale nie przyznaje się do tego, że go podpaliłem – mówił O. podkreślając, że Marcin P. nie spał. Widział, że został oblany, ale na to nie zareagował. Oskarżony sugerował, że być może to ofiara sama wznieciła ogień chcąc podpalić papierosa.
– Ja tego nie widziałem. Poszedłem do aneksu kuchennego umyć naczynia albo zrobić kanapki i jak się odwróciłem, to on już płonął jak pochodnia, a inni próbowali go zgasić. Bardzo żałuje tego co się stało i wiem, że pohańbiłem się na całe życie. Nie wiem co mną wtedy kierowało. Chyba sam szatan kierował moją ręką. Wolałbym ją sobie obrąbać ale czasu nie cofnę – dodawał łamiącym się głosem.
Znacznie większe wrażenie niż te słowa spowodowało wejście na salę sądową 25-letniego Marcina P. Mężczyzna ma poparzoną niemal całą twarz i głowę. Bardzo źle słyszy. Na poparzonych dłoniach nie ma palców. Z akt sprawy wiadomo, że miał też poparzone drogi oddechowe, przedramiona i uda – łącznie 28,5 procent powierzchni ciała.
Gdy trafił do szpitala znajdował się w stanie zagrażającym życiu. Przez kilka miesięcy wprowadzony był w stan śpiączki farmakologicznej. Został wypisany dopiero w połowie października.
Morda na kłódkę. Sam się zapalił
– Pamiętam, że przyszedłem odebrać dług, 300 zł. Pokłóciliśmy się o to, ale potem siedliśmy i piliśmy. Potem usnąłem – relacjonował Marcin P. – Potem pamiętam jak byłem w szpitalu. Nie wiedziałem co się zdarzyło. Chciałem się wypisać. Byłem cały zawinięty bandażami. Odwiedzali mnie w szpitalu i opowiadali co się wydarzyło. Kiedy mama, brat i ojciec powiedzieli mi co się stało, byłem w szoku. Był u mnie w szpitalu też Grzegorz K. (jeden z uczestników libacji i świadek zdarzenia – red. ), ale nie chciał o tym mówić, bo to był dla niego też szok.
– Marcin, przepraszam cię bardzo za to, co się stało. Chciałbym prosić o wybaczenie – zwrócił się do ofiary Jarosław O.
– Nie ma takiej opcji – odpowiedział mężczyzna i dalej zwracając się do sądu: – On skrzywdził mnie na całe życie. Nawet do pracy nie mogę pójść. Teraz ja cierpię. Cały czas po szpitalach jeżdżę. Proszę o sprawiedliwy wyrok. Bez dożywotniej renty i odszkodowania do 5 mln zł ja nie odpuszczę.
Jarosław O. ma 49 lat. Wcześniej utrzymuje się z prac dorywczych w rolnictwie. Zarabiał 15 zł na godzinę. Teraz dochodów nie ma. Nie ma też żadnego majątku.
W zeznaniach, jakie Jarosław O. składał na wcześniejszych etapach postępowania podkreślał, że Marcin P. „terroryzuje okolicę”. Mówił, że wielokrotnie dobijał się do jego domu. Gdy kiedyś nie chciał otworzyć, rzucał mu kamieniami w okno. Wszczynał awantury. Domagał się spłaty długów, których nie było. Wszczynał awantury i bójki. Wyzywał. Tak zachowywać się miał, gdy był pijany. Gdy był trzeźwy, był dobrym kolegą.
– Wtedy mu wybaczałem, ale on robił co chciał i miał wszystkich gdzieś – mówił. Dodawał, że także feralnego dnia Marcinowi P. „włączyła się agresja. Zaczął skakać słownie do mnie i do innych”.
Wtedy właśnie Jarosław O. miał go oblać rozpuszczalnikiem – ale jak podkreślał także wtedy – nie podpalił. Nie potrafił jednak wytłumaczyć jak to możliwe, że podczas policyjnych czynności w jego mieszkaniu znaleziono jego telefon komórkowy. Krótko po tragicznym zdarzeniu wysłano z niego za pomocą messangera Jarosława O. wiadomość do brata ciotecznego ofiary (mężczyzna nie był uczestnikiem libacji – red.). Napisano: „Morda na kłódkę. Sam się zapalił”.
– Nie pamiętam, żebym to pisał – przyznał oskarżony.
– Brat mówił, że jak dostał tę wiadomość, to myślał, że O. żartuje, a potem dowiedział się, że zostałem podpalony – zeznał Marek O. Poszkodowany przyznał, że raz pobił Jarosława O. bo ten wyzywał jego matkę. Zresztą grozić miał już wcześniej. – Groził, że któregoś dnia obleje mnie i zapali, a moją rodzinę wybije. Gdyby nie ten człowiek to nie stałoby się coś takiego.