Po co w ogóle reklamuje się Lubelskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej – pyta szef opozycji w Radzie Miasta. Pyta o koszty niedawnej kampanii billboardowej i o to, kto na niej zyskał. LPEC ujawniając dane tłumaczy, że nawet jemu pomaga reklama. W czym?
Billboardy z hasłem „Ciepło wraca” było widać na zaledwie kilku lubelskich ulicach. Kampania już się zakończyła i jeśli reklama LPEC jest gdzieś jeszcze widoczna, to dlatego, że dotąd nie zasłonięto jej inną.
Reklam było mało, ale i tak wypatrzył je Tomasz Pitucha, przewodniczący opozycyjnego względem prezydenta Lublina klubu Prawa i Sprawiedliwości w lubelskiej Radzie Miasta. Wypatrzył i zaczął pytać, czy sensowne jest reklamowanie spółki dostarczającej ciepło do kaloryferów i kranów.
– Osobiście mam wątpliwości co do celowości tego typu kampanii, z uwagi na to, że sieci ciepłowniczej nie kupuje się w wyniku reklamy ulicznej – pisze Tomasz Pitucha do prezydenta Lublina i domaga się od niego wyjaśnień. Reklama jest zdaniem radnego wątpliwa z jeszcze jednego powodu: – Logo spółki jest malutkie i umieszczone w samym rogu billboardu.
Ile kosztowała taka kampania i kto na niej zarobił? Również takie pytania stawia radny prezydentowi, bo chociaż spółka ma zarząd i radę nadzorczą, to i tak nad nimi wszystkimi stoi prezydent reprezentujący właściciela przedsiębiorstwa. A tym właścicielem są mieszkańcy Lublina, bo LPEC to miejska spółka.
– Docierają do mnie wątpliwości wyborców, ile mieszkańcy Lublina zapłacą za tę wątpliwej skuteczności kampanię i komu ona w istocie służy – podkreśla przewodniczący Pitucha.
– To typowa kampania informacyjna skierowana do mieszkańców Lublina – wyjaśnia spółka. Zdaniem jej władz billboardy miały uświadamiać mieszkańcom, że nie muszą biernie czekać, aż ich kaloryfery zrobią się ciepłe i że mogą poprosić zarządcę swojego budynku o włączenie ogrzewania. – Wśród mieszkańców Lublina nadal funkcjonuje opinia, że nie mają wpływu na to kiedy rozpoczyna się ogrzewanie ich mieszkań, że decydują za nich określone względy pogodowe lub decyzje administracyjne.
LPEC informuje, że koszt kampanii trwającej od początku września do połowy października wyniósł niecałe 6400 zł netto. Billboardów było siedem (przy al. Solidarności, al. Kompozytorów Polskich, Wrotkowskiej, Turystycznej i Filaretów oraz dwa przy Jana Pawła II), był też jeden nośnik typu citylight (przy Szeligowskiego obok hipermarketu).
– Lokalizacje poszczególnych nośników zostały przemyślane, wybrane i wynegocjowane z wykonawcami tak, aby dotrzeć do mieszkańców poszczególnych dzielnic – tłumaczą władze miejskiej spółki, które zleciły druk i montaż reklam dwóm firmom z Lublina: Agencji Reklamowej „Maik” oraz spółce Premium Outdoor.
Władze miasta nie chcą oceniać tego, czy kampania była potrzebna. – Wszystkie działania spółek muszą być zgodne z przepisami prawa – stwierdza Beata Krzyżanowska, rzecznik prezydenta Lublina. – Nie podejmujemy się oceny czy komentarza bieżących działań tych podmiotów. Spółki są niezależne i podejmują działania zgodnie z własną strategią.