Tysiące przerażonych ludzi na ukraińskich dworcach i w schronach. Nie wszystkim udało się opuścić na czas najbardziej zagrożone miasta. Rozmawialiśmy z osobami, którym udało się dziś przekroczyć granicę i przyjechać do Lublina.
– Dostałem właśnie informację od koleżanki o tym, co dzieje się teraz w Kijowie. Wszyscy są przerażeni. Koleżanka i wielu mieszkańców znajdują się teraz w schronach, ponieważ wojska cały czas bombardują Kijów. Chcieli uciekać, ale nie mogą, ponieważ nie można już wyjechać z miasta. Cały Kijów jest otoczony przez wojsko. Nam się udało, bo pochodzimy z Włodzimierza Wołyńskiego. To miasto w zachodniej części Ukrainy. Sprowadziłem do Polski prawie całą rodzinę. Niestety mój starszy syn i zięć musieli zostać kraju, bo dostali nabór do wojska. Na szczęście nie byliśmy świadkami wybuchów, ale słyszałem, że w samym Włodzimierzu zaczyna się dziać coraz gorzej. Wojska są w pełnej gotowości. Nie wiem, może złapali jakiegoś dywersanta. Dochodzą do nas wiadomości, że Rosjanie w ukraińskich mundurach przeprowadzają dywersję – mówi Mikołaj z Włodzimierza Wołyńskiego.
Na granicznych przejściach ukraińsko-polskich od wczoraj tworzą się coraz większe kolejki. Okres oczekiwania na przekroczenie granicy cały czas wzrasta, a ludzi szukających pomocy przybywa.
– Jestem kierowcą autobusu. Przyjechaliśmy właśnie z Kijowa. Sytuacja w kraju niestety jest bardzo zła, wręcz tragiczna. Kiedy wyjeżdżaliśmy wczoraj, słyszeliśmy jak bombardują Kijów. Wyruszyliśmy z Ukrainy prawie dobę temu. Na drogach jest bardzo dużo samochodów. Wielu Ukraińców próbuje wyjechać z kraju. Na dworcach czeka tysiące przerażonych ludzi. Na granicy widzieliśmy tysiące samochodów osobowych. Straż granica po stronie polskiej przepuszcza ludzi bez problemu, nawet paszportów nie sprawdzają. Polacy starają się nam pomagać, ale ukraińska straż nie chce wypuszczać z kraju mężczyzn w wieku 18-60 lat – mówi Jurij.
Wielu obywateli Ukrainy mieszka, uczy się i pracuje na co dzień w Polsce. W tej szczególnie trudnej sytuacji postanowili ewakuować do Polski swoich bliskich.
– Przyjechaliśmy z miejscowości Kałusz. To małe miasto w Ukrainie, w obwodzie iwanofrankowskim. Jest oddalone około 120 kilometrów od Lwowa. Próbujemy się dostać do Krakowa, ponieważ tam studiuję. To, co dzieje się na Ukrainie jest straszne, dlatego przyjechała ze mną do Polski siostra wraz z dziećmi. Zatrzymają się jakiś czas u mnie. Mąż mojej siostry i nasi rodzice niestety zostali w kraju. Rodzice nie chcieli wyjeżdżać z Ukrainy, bo mają tam dom i pracę. Trzydzieści kilometrów od naszej miejscowości zostało wczoraj zbombardowane lotnisko w Iwano-Frankowsku. My mieszkamy w małej miejscowości, a Iwano-Frankowsk to taka jakby stolica naszego województwa. Na szczęście w naszej miejscowości jest w miarę spokojnie. Z tego, co wiem działania wojenne są prowadzone głównie w Kijowie, a na zachodzie zbombardowano jedynie lotniska. Podobno we Lwowie również zniszczyli lotnisko i inne obiekty wojenne – mówi Władysław z miejscowości Kałusz. – Na granicy w stronę Polski tworzą się olbrzymie kolejki. Myślę, że mogą liczyć nawet 10 kilometrów. Na wjazd do Polski czeka tysiące samochodów osobowych i mnóstwo autobusów. Zazwyczaj jak przyjeżdżam na studia, czekam na granicy około 2 godziny. Maksymalnie zdarzyło mi się czekać 4 godziny. Dzisiaj staliśmy 16 godzin, zanim przekroczyliśmy granicę.